Tematy

Antyglobalizacja (9) Architektura (16) Feminizm (18) Film (28) Filozofia (13) Fotografia (70) Historia (29) Jadłopodawcy (3) Literatura (11) Ludzie (85) Malarstwo (12) Media (83) Memy (39) MojeFoto (50) Morze (23) Muzyka (13) Natura (14) Nauka (2) No comment (3) Opera (2) Polityka (70) Praca (18) Prawo (15) Psychologia (19) Religia (10) Rosja (13) Rzeźba (8) Starożytność (9) Sztuka (2) Świnoujście (37) Teatr (5) Warszawa (18) Wehikuły (23) Zdrowie (2) Zwierzęta (15)

niedziela, 28 lipca 2013

"DZIWNA ZABAWA" Roger Vailland

Och jak ja kocham tych Francuzików piszących o „ruchu oporu” podczas II wojny, który polegał na przesyłaniu meldunków do Anglii z knajpy na Placu Pigalle, gdzie siedzieli w otoczeniu dziwek i pili szampana, też coś!
Vailland jest z nich chyba najśmieszniejszy, wierzy głęboko, że „walczy” i że żyje mu się „ciężko”, jego tzw. oddział to paru napalonych chłopców w marynarkach i parę grymaśnych dziewcząt w pończochach.
Co on i jemu podobne żabojady wiedzieli o wojnie? W Polsce podzielonej przez Stalina i Hitlera na dwa słodkie i równiutkie kawałki tortu weselnego, trwa ostatni akt Birkenau, ludzie ulatują z dymem, za jedzenie służą łupiny po ziemniakach, a na ulicach rozstrzeliwuje się osoby za niewłaściwą genealogię. Wszyscy wiedzą, że nadchodzący niezłomnie Rosjanie będą jeszcze gorsi od Niemców, bo „to jest Panie swołocz” jak klarowała mi pewna 100 latka, która przeżyła wyzwolenie na Podlasiu i nie została ani zgwałcona (bo się ukryła w sianie na strychu) ani zatłuczona kolbami na śmierć (bo trzeba oszczędzać amunicję).
Bawią mnie zwłaszcza zdania o „wolności indywidualnej” komunisty! Można pęknąć ze śmiechu! :-))) A wszystko to jest pisane na serio z namaszczeniem godnym biskupa. Vailland w swoim ferworze vercorsowskiej propagandy wziętej z powietrza jakim oddychał kiedyś Lenin, propagandy, w którą wierzy bez żadnych zastrzeżeń, jest wprost uroczym bobaskiem, którego mamusia głaszcze po główce, a potem prowadzi do łazienki, aby zrobił grzecznie siusiu.
Opinie Francuza o kobietach spodobają się każdej kobiecie, nie tylko Francuzce. Wszystkie albo kurwy albo brzydule, innego podziału nie ma. Jak można mówić o miłości do kobiet, o miłości do kogokolwiek, kiedy popiera się kurestwo i alfonsizm? Kiedy robi się z kogoś rzecz. A wiadomo, że rzecz jest tylko rzeczą. Prostytucja z braku pokarmu, czyli pieniędzy umrze śmiercią naturalną. Mylą się więc panowie pokroju Vaillanda jakoby burdel był jest i będzie wieczny. Jakim cudem z braku dochodu? Przecież to zwykły handel, drobnomieszczaństwo i własność. Co komunizm ma wspólnego z tym wszystkim tego zapewne nie analizował nigdy nasz głuptasek Vailland.

Oczywiście wyrzuciłam już „Dziwną zabawę” na śmietnik. Dziwię się w ogóle jak mogłam trzymać w domu „tego” typu literaturę. Obok „Awantury o Basię”, „Niebezpiecznych związków”, „Szwejka”, „Medei”, „Kaputt” i „Romansu Teresy Hennert” robiła złe wrażenie. :-)))

niedziela, 7 lipca 2013

"ABSOLWENT" Teatr Dramatyczny

Komediodramat o depresji tytułowego absolwenta, z której otrząsa się dzięki inicjacji sexualnej. Gdyby nie sex ze starszą kobietą, przyjaciółką rodziców, świeżo upieczony absolwent collegu, Beniamin nie odkryłby swego powołania i nie zakochał się w sąsiadce, Elaine. Okazuje się, że wybitnie uzdolniony młody człowiek ze świetnymi perspektywami, zamiast się dalej kształcić, pragnie się ożenić i pracować. Chociaż nie do końca wiadomo czy jego wybór jest wynikiem buntu wobec rodziców i byłej kochanki, przesytu bogactwem średniej klasy amerykańskiej, czy obrzydzenia hipokryzją systemu w jakim żyje. Dla mnie zawsze będzie to wybór miłości nad karierą, ale ja jestem romantyczką. :-)))
Co do aktorów... najlepsza – Agnieszka Warchulska w roli pani Robinson. Wszystko mi się podobało, cała gra aktorska, sposób poruszania się, intonacja, kostiumy. Ona jest panią Robinson, nie ma w niej żadnej rysy! Fenomenalna w 1 scenie z prysznicem (minus za nagość) i „pijanej” scenie z córką (plus za modulację głosu). Na drugim miejscu Krzysztof Brzazgoń w roli Beniamina. Idealnie odtworzył niezdarnego prawiczka i ciut gorzej oszalałego z miłości młodzieńca. Wie jak operować ciałem i nie zapomina o dłoniach i stopach. Cóż, potem długo nic i trzecie miejsce Mariusz Drężek w roli pana Braddocka. Okropnie amerykański styl, kowbojski kapelusz, biały podkoszulek, i ten akcent! :-)))
Oczywiście mam w pamięci „Absolwenta” Mike Nicholsa z 1967 r. ze znakomitymi Hoffmanem i Bancroft. Trudno rywalizować z taką obsadą i takim reżyserem, i nie ukrywam, że film był dużo lepszy (z bajkową muzyką Simona&Garfunkela).
Sztuka jest bardziej komediowa od filmu, nie sięga tak głęboko w psychikę bohatera i fałszywość świata, jaki go otacza. Więcej mamy do czynienia z różnicą pokoleń, antagonizmem pomiędzy dziećmi i rodzicami. Spolszczono tekst, co jest tutaj atutem. Doskonale rozumiemy słowo „kurwa” pana Braddocka i „zamknij się” pani Robinson. Prześmieszne są sceny 1-go razu Beniamina w hotelu oraz ostatnia przed kościołem, kiedy pan Braddock biega z siekierą pełen żądzy mordu.
Zapomniałabym o scenografii, która b y ł a (a wierzcie mi mam do czynienia z wieloma scenografiami, których nie sposób dostrzec gołym okiem). Generalnie w tonacji białej, przysadzista o lekko kanciastych kształtach, powiedziałabym nawet luxusowa.
Ale... kolejny raz ja się pytam reżyserów: po cóż Mocium Panie ta golizna? Owszem zauważyłam klejnoty rodowe pana Brzazgonia i tiarę rodową pani Warchulskiej, no ładne, ładne, no i co z tego wynika dla sztuki? Mrożek kiedyś wykonał świetny rysunek przedstawiający pianistę, na którego fortepianie walczyli bokserzy, nazwał to uatrakcyjnieniem sztuki przez sport. Sztuka nie potrzebuje uatrakcyjnienia w postaci nagości! Dobry aktor nie potrzebuje się rozbierać! Garbo i Barrymore nie pokazywali dupy, a byli słynnymi aktorami. Ja rozumiem, że może za mało ludzi odwiedza teatr, i to ich ma przyciągnąć, ale to jest takie... tanie!
Czy polecam „Absolwenta”? Polecam gorąco na lato, na jesień, i na zimę. :-))) Dużo się śmiałam i parę razy się zamyśliłam.
*”ABSOLWENT” (THE GRADUATE) Terry Johnson na podst. powieści Charles'a Webb'a, wyk. Krzysztof Brzazgoń, Agnieszka Warchulska, Krzysztof Dracz, Anna Szymańczyk, Jolanta Olszewska, Mariusz Drężek, Andrzej Blumenfeld, Piotr Siwkiewicz, reż. Jakub Krofta, Teatr Dramatyczny Warszawa, premiera 6.VII.2013.*

czwartek, 2 maja 2013

"TITUS ANDRONICUS", 33 Warszawskie Spotkania Teatralne

Rzeź to rock. Rzeź to koncert. Rzeź to show. To nie teatr, to show. Generalnie jestem olśniona „Titusem Andronicusem” w obsadzie polsko-niemieckiej i reżyserii Jana Klaty.
„Andronicus” jest bardzo ciężką sztuką Szekspira, sztuką o samo-nakręcającym się mordzie, zemście i cierpieniu. Krew leje się strumieniami. Ukazany jest mechanizm zbrodni, z powodu jednej uzasadnionej śmierci (hm, czy śmierć ma uzasadnienie?), w odwecie zniszczone zostają dwie rodziny – tytułowego Andronikusa (wódz rzymski) i Tamory (królowej Gotów). Jak większość dramatów Szekspira, jest także odbiciem manipulacji, hipokryzji, złych instynktów człowieka.
Klata nadał sztuce nowy sens przez zaangażowanie aktorów z Polski (Wrocław) i Niemiec (Drezno). Ten dwugłos (sztuka jest dwujęzyczna), połączenie miękkiego szeleszczącego polskiego z ostrym gardłowym niemieckim daje niesamowity efekt, często komiczny, czasem groźny. Rodzi się pytanie, gdzie zbrodnia ma swoje korzenie. Reżyser mówi nam: „Zbrodnia może narodzić się wszędzie, w każdym kraju, w każdym narodzie. Była w antycznym Rzymie, była w hitlerowskich Niemczech i była w komunistycznej Polsce. Nikt nie jest bez winy, każdy jest uwikłany.” Klata stara się także pokazać i obalić funkcjonujące stereotypy Polaka i Niemca przez odwrócenie ról, Polacy grają Gotów, Niemcy Rzymian. Czy mu się to udało? Ja widziałam zespół aktorski, jedność na scenie, wspólnotę.
Pierwsza scena z Andronikusem wnoszącym kolejne trumny/kufry (Michalek ma rzeczywiście krzepę legionisty rzymskiego) jest moim zdaniem odzwierciedleniem liczby poległych w walce, czyli XXI, jego synów. Ciała są symbolem wszystkich zabitych w wojnach rzymskich, a tym samym symbolem wszystkich poległych wojowników/żołnierzy we wszystkich wojnach. Ponieważ obsada jest polsko-niemiecka, więc zważywszy na naszą historie, są także symbolem poległych bliskich i wrogów. Trumny są symbolem śmierci, ale ponadto pojemnikiem na ciało. Pojemnikiem na gitary, ubrania, rzeczy.
Zapamiętałam scenę zabawy po objęciu władzy, fantastyczna scena orgii polsko-niemieckiej, komitywa, szaleństwo. Sceny gwałtu, okaleczania Lawinii i jej odnalezienia są bardzo sugestywne i pełne okrucieństwa. Koncepcyjnie wspaniała jest scena z intrygującą Tamorą i udającym obłąkanie Andronikusem w kufrze – zamiana języków obrazuje podwójny blef: królowa myśli, że oszukuje wodza, a wódz wiedząc o tym, wyprowadza ją w pole. Przezabawna za to jest scena tłumaczenia z niemieckiego listu Polakom. Częściowo na migi, splatają się tutaj języki polski, niemiecki i angielski. Sceny mroczne, bardzo ciężkie korespondują z frywolnymi, dowcipnymi.
Aktorzy – najlepsi Wolfgang Michalek w roli Andronikusa, Ewa Skibińska w roli Tamory oraz Torsten Ranft w roli Markusa. Michalek największe moje emocje wzbudził w momencie niewyobrażalnego bólu po pohańbieniu jego córki przez synów królowej. Jego zwierzęcy krzyk pełen cierpienia i wijącą się postać z ucięta dłonią między nogami, mam jeszcze przed oczami. Skibińska cudowna jako rozpustna bachantka, usidlająca króla Saturninusa i baraszkująca z czarnym Aaronem. Ranft wymachujący ręką w geście faszystowskim i wypowiadający 10 słów na sekundę okropnym niemieckim był bezkonkurencyjny. I liryczny, czujący, kiedy trzymał w objęciach okaleczoną siostrę.
Zachwyciło mnie mnóstwo technicznych rozwiązań, nie wiem na ile reżysera, choreografa czy rekwizytora. Fenomenalne użycie przezroczystej folii kuchennej jako sznura, bandaża, knebla, ubrania, opakowania. Kufer jako trumna, podest, tron, stół, las, łóżko, kulisy. Ogromny ekran grał rolę narratora, ukazywany tekst dopowiadał, podpowiadał, tłumaczył wydarzenia sceniczne. Bryła lodu okazała się elementem nieodzownym w sypialni, gadżetem rozpalającym zmysły.
Cała choreografia jest świetna (by Maćko Prusak), bardzo prosta w gruncie rzeczy, w tonacji bieli i czerni. Rockowo. Czarne kufry, białe kostiumy z czarnymi emblematami, biała zasłona, trochę koloru u Polaków.
Muzyka idealna. Bez tego rocka (były też elementy popowe i heavy metalowe) ten spektakl straciłby duszę. Ma wyraźny rytm.
Co mi się nie podobało? Na pewno golizna. Zupełnie niepotrzebna. Nie wiem po kiego grzyba w ostatniej scenie ubielony Luckey prezentuje wszystkie swoje wdzięki i to na postumencie i w zbliżeniu, gdy je czekoladowe dziecko. To samo z nagimi Majniczem (no ten chociaż grubszy dobrze zbudowany) i Pempusiem owiniętymi folią. A już naprawdę odsłonięty biust Skibińskiej i Chapko był na siłę (bo istnieje od lat coś takiego jak stanik). To jest teatr, na tym polega sztuka, na niedopowiedzeniu, na użyciu takich środków, żebyśmy byli przekonani o nagości postaci. Jak będę chciała zobaczyć gołego chłopa, to włączę sobie porno, gdzie do tego mam wybór większy i zbliżenia makro. Odwracało to kompletnie uwagę od gry aktorów, od samej sztuki. Jako kobieta wpatrywałam się, nie ukrywam, w klejnoty rodowe, dupy i tors aktorów. W ogóle nie słyszałam tekstu ani muzyki. Można było zakleić czarnymi plastrami, okryć czarnymi rockową bielizną erogenne strefy. Na pewno nie umniejszyłoby to w niczym spektaklu, dodałoby mu pikanterii, bo wiadomo nie od dziś, że bardziej przyciąga to co przysłonięte. Druga rzecz, która mi się nie podobała to brak antraktów. Po spotkaniu aktorzy tłumaczyli, że przerwy na szampana wybijałyby publiczność z rytmu, powagi przedstawienia. No, ale ludzie wychodzili ze względu na prozaiczną potrzebę fizjologiczną i zmęczenie. Widowisko (bo to już nie był teatr) trwało 2 i pół godziny! Ja wysiedziałam do końca, ale przyznaję miałam dość i czekałam końcowej uczty z utęsknieniem. I trzecia sprawa to za długi początek (wnoszenie kufrów) i scena z listem tłumaczonym przez Niemca Polakom (niezwykle śmieszna owszem) oraz zbyt krótki koniec (makabryczna uczta). Uczta jest punktem kulminacyjnym sztuki Szekspira. Dopełnia się zemsta Andronikusa (poprzez podanie poszatkowanych synów Tamory jako dań głównych) i następuje przejęcie władzy przez jego syna Lucjusza: właściwie wszyscy giną. Dla kogoś kto nigdy nie czytał sztuki ta scena u Klaty będzie niezrozumiała.
Po przedstawieniu odbyło się spotkanie z twórcami, na którym nie wiem dlaczego (sic?) zabrakło reżysera Klaty. Co ciekawe siedząc w knajpce Kulturalna na parterze (nota bene mają jeden z największych arsenałów alkoholi z całego świata i autentycznych barmanów z tatuażami), dziwnym zrządzeniem losu spotkałam się przed spektaklem z reżyserem. Powiedziałam, że wyrobię sobie opinię o sztuce po jej obejrzeniu. Klata był dość nerwowy, nastroszony, ubrany modernistyczno-militarnie. Myślę, że speszył się trochę reakcją publiczności, bo chociaż sala była wypełniona po brzegi na starcie, to od połowy wiele foteli świeciło pustkami.
Polecam każdemu „Titusa Andronicusa”. Bardzo się cieszę, że dane mi było zobaczyć ten spektakl w stolicy. No, trzeba się przygotować na rzeź (na co pewne damesy utyskiwały na spotkaniu z twórcami, jakby sztuki nie znały), więc informuję osoby, które rzadko chadzają do teatru: jak ktoś lubi zespół Rammstein i filmy Tarantino to spodoba mu się i to. Klacie udało się zjednoczyć Polaków i Niemców. Pracowali razem i powstało coś niezwykłego, przenieśli Szekspira w XXI wiek. Tylko tak dalej.
*„Titus Andronicus” William Szekspir, wyk. Wolfgang Michalek, Ewa Skibińska, Torsten Ranft, Stefko Hanushevsky, Michał Majnicz, Marcin Pempuś, Paulina Chapko, Robert Holler, Wojciech Ziemiański, Matthias Luckey, Michał Mrozek, Sascha Gopel, reż. Jan Klata, Teatr Polski Wrocław, 33 Warszawskie Spotkania Teatralne.*

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Hokusai "WIELKA FALA W KANAGAWIE"


„Wielka fala w Kanagawie” to najsłynniejsze dzieło wielkiego artysty japońskiego Hokusai, które powstało w latach 1830-1832 w ramach cyklu „36 widoków góry Fuji” u wydawcy Eijudo z Edo. Cykl rozrósł się do 46 rycin przedstawiających górę Fujiyama, najwyższy szczyt Japonii i jednocześnie kulturalno-religijny symbol. Trzeba zaznaczyć, że malarz miał wówczas po 60!
Hokusai stworzył mistrzowską kompozycję, ukazując siłę natury, której człowiek nie potrafi okiełznać. Kompozycja wyróżnia się dynamiczną elegancką kreską i delikatną stonowaną gamą barw. Wydaje się, że ogromna fala zaraz zatopi kruche łodzie z uczepionymi bezradnymi ludźmi. W oddali widzimy ośnieżony stożek góry Fuji.
Obecnie rycina znajduje się w Museum of Fine Arts w Bostonie.
Hokusai (1760-1849), tworzący też pod innymi pseudonimami, nazywający siebie „starcem opętanym malarstwem”, był jednym z najwybitniejszych artystów japońskich. Stworzył niezliczoną liczbę obrazów, rysunków, drzeworytów i książek ilustrowanych. Pracował niemal bez przerwy. Najbardziej znane dzieła to „Szczygieł i wiśnia”, „Duch Oiwa”, „Poławiaczka awabi i ośmiornica”, „Most Tenma w Setsu”, „Stary tygrys na śniegu”. Był dwukrotnie żonaty i miał 5 dzieci.

sobota, 27 kwietnia 2013

ANNA GRODZKA - tolerancja w Polsce

Anna Grodzka jest pierwszą osobą transsexualną, która zasiada w polskim Sejmie, i tym samym pierwszą osobą transsexualną, która jest członkiem Parlamentu Europejskiego. Ten wyczyn (budzący uzasadniony podziw) sprawia, że Grodzka znajdzie się w encyklopedii PWN oraz Księdze Rekordów Guinnessa. Do końca życia może nic nie robić. Już jest sławna.
Transsexualista to osoba, która pomimo fizycznych dowodów na własną płeć, psychicznie czuje, że jest płci przeciwnej. Nie znane są dokładnie powody tej dwoistości, a liczba osób z takim problemem jest dość niska (mniej więcej 7 osób na 100 tysięcy). Obecnie, dzięki postępowi medycyny, transsexualista może chirurgicznie zmienić płeć z męskiej na żeńską (jak w przypadku Grodzkiej) lub z żeńskiej na męską. Stosunek społeczeństwa do osób tego typu jest bardzo różny od akceptacji poprzez brak wyrobionego zdania do jawnej wrogości.
Niewątpliwie Grodzka jest osobą niezwykle odważną. Przyznała się publicznie do transsexualizmu oraz dokonała zmiany płci po 50 roku życia, mając dorosłego syna. Ma też duży dystans do siebie i potrafi żartować na swój temat, a to bardzo rzadkie jak na osobę tak nietypową, no i polityka. Kraj katolicki, w niektórych regionach jeszcze zacofany gospodarczo i kulturalnie, a tutaj proszę, XXI wiek puka do drzwi! Ja jestem pod wrażeniem, poseł gej i posłanka transsexualista w naszej kochanej Polsce. Daleko jakiejś tam Francji czy Wielkiej Brytanii do nas!
Posłanka Grodzka jest bardzo aktywna. Uczestniczy w pracach Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka (to oczywiste) oraz Komisji Kultury i Środków Przekazu. Jest Przewodniczącą Parlamentarnego Zespołu Zrównoważonego Rozwoju Społecznego (straszna nazwa i nie wiadomo o co chodzi dokładnie, ale na pewno o tolerancję), Wiceprzewodniczącą Parlamentarnej Grupy Kobiet, członkiem Parlamentarnego Zespołu na Rzecz Tybetu i członkiem Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej. Zaangażowana jest w projekt dotyczący złagodzenia przepisów w sprawie eksmisji na bruk. Oprócz w/w działa we własnej Fundacji Trans-Fuzja na rzecz osób transpłciowych.
Anna Grodzka ukończyła psychologię na Uniwersytecie Warszawskim i co ciekawe bardzo wcześnie zaczęła karierę polityczną, wówczas jako mężczyzna Krzysztof Bęgowski. Przez wiele lat była związana z lewicą, począwszy od ZSP, PZPR, Socjaldemokracji RP, po SLD i Stowarzyszenie „Ordynacka”. W 2011 przechwycił ją Janusz Palikot do swojej partii i wygrała w Krakowie, gdzie startowała z 1 pozycji na liście.
Niestety niektórzy politycy, dziennikarze i celebryci mają poważny problem z tolerancją osoby nie heterosexualnej. Jednymi z najbardziej okrutnych okazali się Janusz Korwin-Mikke i Tomasz Terlikowski, co świadczy tylko o ich poziomie umysłowym. Nie wiem na ile to prawda, ale podobno część posłów PiS nie wita się z posłanką Grodzką. Jeśli informacja jest wiarygodna, to takie naganne zachowania powinny być rozwiązywane przez Zespół ds. Etyki Poselskiej. Grodzka jest posłem RP, została wybrana w wolnych wyborach czy to się komuś podoba czy nie, i jakieś normy kultury osobistej muszą być zachowane.
Jedno co mogę zarzucić pani Grodzkiej (oprócz czerwonych korzeni) to narzekanie na media. Co jak co, ale media ją wyróżniają. Cokolwiek robi ma zawsze nagłośnienie. Powinna z tego korzystać, zamiast się skarżyć. Pokazała w TV proces swojej zmiany płci (mnie interesuje jej decyzja z punktu widzenia psychologiczno-socjologicznego, co oznacza, że nie wstydzi się siebie, wręcz można powiedzieć epatuje swoją innością), jest politykiem z ramienia 3 partii w Sejmie (Ruchu Palikota), więc jest osobą publiczną. Co tu dużo kryć została wybrana do parlamentu, bo jest przedstawicielem całego polskiego nurtu homosexulanego i transsexualnego w Sejmie.
Także gdyby ktoś kiedyś biadolił nad polską tolerancją, rasizmem i innymi rzekomymi przywarami, zawsze możemy podać przykład Anny Grodzkiej na dowód daleko wręcz idącej tolerancji w Polsce.

czwartek, 25 kwietnia 2013

"CUDOTWÓRCA " w Dramatycznym - czyli T jak teatr

Na przykładzie „Cudotwórcy” widać jak ważne są nasze wybory. Jak ważne jest to, żebyśmy robili coś co ma znaczenie. „Cudotwórca” jest okropną sztuką, wprost nudną. Ani dobry Adam Ferency ani jeszcze lepszy Andrzej Blumenfeld tego nie zmienią. Powiem więcej, zaczęłam powoli upadać na duchu i trzymałam się resztkami sił, kiedy ożywił mnie Blumenfeld opowieściami o psie grającym na kobzie i rzucającym się do gardeł arystokratycznym suczkom. No, rozbawił mnie. Nie zasnęłam w pierwszej części (sztuka nie ma antraktów), bo zbyt intensywnie wpatrywałam się w Ferencego, którego dawno nie widziałam na żywo. Poza tym nie wypada spać w teatrze. Od tego jest przecież filharmonia. :-)))
Ferency – tytułowy cudotwórca, stworzył postać złamanego człowieka. Człowieka złamanego nie przez życie, ale przez samego siebie. Nie unicestwił go alkohol, unicestwiło go sumienie. Zniszczył także swoją żonę i impresaria. W gruncie rzeczy sztuka powinna nosić tytuł „Niszczyciel”. Blumenfeld świetny, przechodzący od patosu do żartobliwości i parodii. Marta Król poprawna, źle obsadzona (zbyt młoda jak na żonę).
Wspaniali aktorzy nauczyli się długiego tekstu, mnóstwa trudnych słów, co nic nie znaczą. Nic z tego wszystkiego nie wynikało. Nic mnie nie obchodziły ich problemy. Sztuka nie ma nic wspólnego ani z Polską, ani z historią, ani z problemami współczesnymi, ani nawet z sexem. Jest przegadana. Z dramatu zrobiła się nowela. Aktorzy w wielkich monologach byli narratorami wydarzeń. To nie był teatr, tylko literatura.
Ferencemu wystarczy dać dobry materiał (nawet nie wybitny) i zabłyśnie jak diament. Kto go zmusił do wystąpienia w „Cudotwórcy”? Jakiś sadysta pewnikiem?! Nigdy nie uwierzę, że Ferency i Blumenfeld sami się w to wpakowali. Owszem, jest rola główna, można się zaprezentować, ale do cholery o niczym!
Właściwie na tym mogłabym skończyć. Wybór słabego dramatu położył całe przedstawienie. Wolę pójść po raz setny na „Makbeta”, który jest o czymś, można się zamyślić, poczuć coś, niż obejrzeć drugi raz „Cudotwórcę”. Dlatego tak istotne jest to co sygnujemy swoim nazwiskiem, do czego przykładamy rękę. Lepiej czekać 10 lat i stworzyć arcydzieło, niż przez 10 lat produkować „Cudotwórców”. Jestem zbyt ostra? Proszę samemu sprawdzić.
Nastawiłam się na dobry teatr, a to była tylko dobra gra. Samym aktorstwem nie załata się całego spektaklu. Wypowiadane kwestie są jednak potrzebne. Dzięki nim aktorzy wyrażają emocje, które oddziałują na publiczność. Mamy przeżyć katharsis. Czy ja wymagam zbyt wiele? Oczekuję czegoś extra, czegoś powyżej poziomu seriali telewizyjnych, którymi nas karmią.
Pan Ferency i Blumenfeld są za dobrzy na „Cudotwórcę”, marnują się w Dramatycznym. Ja nie straciłam czasu, ale oni na pewno stracili czas ucząc się tej strasznej sztuki na pamięć.
Cóż, marzę, aby zobaczyć obu w/w panów w ekscytującym spektaklu, na miarę ich możliwości.
*„Cudotwórca” Braiana Friela, wyst. Adam Ferency, Marta Król, Andrzej Blumenfeld, reż. Wawrzyniec Kostrzewski, Teatr Dramatyczny Warszawa*

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Kobiety bądźcie sobą, czyli człowiekiem

Nadzwyczaj męczą mnie usiłowania mężczyzn, aby wtłoczyć mnie w przyszykowaną rolę: jaka mam być, jaką mam być Polką, jaką mam być kobietą. Ta rola już jest od dawna określona i przypieczętowana. Zmumifikowała się już i rozsypała w pył.
Ja nie mam zamiaru mówić mężczyznom jacy oni powinni być, kiedy i czy powinni płodzić dzieci, jaka praca jest dla nich odpowiednia, w co mają się ubrać, aby być sexowni, i tego samego oczekuję w zamian.
Większość dziedzin życia jest bezpłciowa. Zarabianie pieniędzy, robienie zakupów, robótki na drutach, czytanie książek i oglądanie filmów, polityka, rząd (no!), jeżdżenie na motocyklu, ogrodnictwo, wychowywanie dzieci, i wiele wiele innych rzeczy. Płciowa jest sprawa rozmnażania gatunku ludzkiego, nie da się tego obejść czy uniknąć, niestety. :-((( Ale to sprawa prywatna każdego człowieka.
Wchodzę na portal onet czy wp, czytam przekrój lub wprost, włączam 1 lub polsat, słucham radia zet lub trójki, i nagle okazuje się, że kwestia mojego sexu i posiadania przeze mnie dzieci jest kwestią narodową, kościelną, polityczną, feministyczną, szowinistyczną, naukową, ezoteryczną, moralną, ale na pewno nie MOJĄ. Stado facetów (i parę kobiet) wciska mi kit o moim macierzyństwie i mojej roli w życiu rodziny. To moja sprawa. Koniec.
Dygresja – mniej mnie wkurza, kiedy robią to kobiety, bo w kwestiach biologicznych wiedzą o czym mówią, w przeciwieństwie do mężczyzn. To tak, jakbym ja ex cathedra tłumaczyła płci przeciwnej jak się przeżywa orgazm: „Pan to źle odczuwa, powinien pan czuć to i to, i dokładnie w tym momencie powinien mieć pan objawy takie i takie. Jeśli nie, nie jest pan mężczyzną”.
Mamy XXI wiek i naprawdę dosyć tego. Już wystarczy tego nacisku, oczekiwań z kosmosu i międlenia tematu. Dajcie kobietom być sobą! Chce rodzić dzieci, niech rodzi i dziesięcioro. Chce pilotować samolot, niech lata F16. Chce mieć 1000 kochanków, niech się sexi na okrągło i w kratkę. Chce prowadzić experymenty, niech zostanie profesorem i dostanie Nobla. Chce siedzieć w domu i gotować obiadki mężowi, niech sobie gotuje. Co to komu szkodzi?
A najgłupsze w tym wszystkim jest dzielenie tematów damskich i tematów męskich. Dzieci i gotowanie to na 100% babskie tematy, a sport i sex to na 200% chłopskie tematy. Płeć nie określa zainteresowań i pracy, to nie ma znaczenia. Dzieląc w ten sposób życie sami przykładamy rękę do podziałów, nawet antagonizmów między płciami.
A różnica kobieta czy mężczyzna jest tylko na poziomie biologicznym, związanym z reprodukcją. Nie ma innych różnic ani w budowie mózgu, ani krwi, ani komórek. Te różnice zostały sztucznie wytworzone na przestrzeni dziejów. Może rzeczywiście miało to sens kiedyś tam przed milionami lat, ale nie od 10 tys. lat p.n.e. Jak widać na przykładzie innych istot żywych, np. ryb i ptaków, role żeńskie i męskie są wymienne, także płeć jest wymienna. Jeden osobnik jest bardziej agresywny i dominujący, a drugi bardziej spokojny i opiekuńczy, mało tego osobnik agresywny może być jednocześnie tym, który ma zdolność rozmnażania. Jest to także zgodne z różnymi wierzeniami filozoficznymi o transformacji kobiety w mężczyznę, i pierwiastka słonecznego w księżycowy. Jeżeli sobie to uświadomimy, przestaniemy się tak indyczyć na siebie i na siłę rozdzielać płcie. Podział przebiega na innym poziomie, rozwoju duchowego, woli i intelektu.
Czasami jest dobrze, ludzie akceptują mnie, moje zachowanie. Niestety z wieloma mężczyznami jest problem, szczególnie tymi starszymi. Albo tłumaczę się, albo bronię się, albo olewam to i robię swoje. Oni mają problem, bo mają w głowach, w sercach i między nogami stereotypowy wizerunek mnie-kobiety. I to wizerunek sprzed 50 lat. Jestem sobą i zaczyna się jakaś sensacja, oburzenie, niedowierzanie, walka, niechęć, wycofanie, bezradność. Większość mężczyzn nie wie jak zachować się przy takiej kobiecie jak ja, kobiecie XXI wieku. Jest to sprzeczne z tym, co powiedziała mamusia i tatuś oraz ksiądz i minister. Mężczyźni są w defensywie, pogubili się. Zmieniły się realia, kobiety się zmieniły i mężczyźni też muszą się zmienić, czy im się to podoba czy nie. Są już zresztą nowi mężczyźni, hybrydowi, tak jak hybrydowe kobiety – układ idealny :-))).
Jest wymyślony schemat płci i większość jak te barany mu ulega lub kryje się po kątach. Tutaj przesadziłam: jest mnóstwo kobiet, które się realizują, nieważne w czym, ważne, że kochają to co robią. Nie ma wzorca mężczyzny i kobiety – nie ma kanonu płci, jest kanon lektur szkolnych, a i on się zmienia. Jest tradycja, kultura, prawo. Wydaje mi się, że walka o płeć, swobodny rozwój i nie ukrywajmy władzę, trwa teraz na tym najwyższym poziomie: polityki państwa i autorytetów. Na poziomie biznesowymi i kulturalnym już się to jakoś ułożyło.
Rzeczywistość, AD 2013 zmiata omszałe wyobrażenia męskie o świecie kobiet. Od wieków kobiety były władcami, biznesmenami, podróżnikami, naukowcami i artystami. Oprócz oczywiście roli matki. Teraz jest to tylko dużo częstsze, wręcz nagminne, każda kobieta, każda Polka ma ten przywilej i tą możliwość, że może sobie wybrać co chce robić w życiu, jaka chce być. To jest piękne! Występuje oczywiście opór, ale da się go przezwyciężyć wspólnie (poprzez instytucje kobiece np). Po co psuć to piękno projektami ustaw, zakazami i nakazami, nagonką medialną. Dlaczego mamy być tylko matkami i żonami? To nie są jedyne sprawy ważne w życiu, mało tego dla wielu kobiet są to sprawy nieistotne. Tak jak dla wielu mężczyzn kwestia dzieci i małżeństwa jest nieistotna.
Dziwią mnie, no i męczą, zakulisowe oraz wprost działania, mające na celu zrobienie ze mnie na siłę inkubatora, bez względu na to czy jest to inkubator przedsiębiorczości czy potomków. Jak to się kiedyś mówiło: „ręce precz od Korei”! Cholera, na czasie hasło. :-)))
Kobiety bądźcie sobą, po prostu i bez wahań.

piątek, 29 marca 2013

Absolutna grafika

" - Ja i tak nie zrezygnuję ze swojej dziewczyny - powiedział. - Ona przyniosła sławę grafice czeskiej dlatego, że była bezpłciowa. I co by mi przyszło, gdybym miał normalną kobietę? Kochalibyśmy się, ale z absolutną grafiką byłby klops. "
Bohumil Hrabal

sobota, 23 marca 2013

"AMERICAN BEAUTY" 1999

Właśnie obejrzałam ukochany uwielbiany "American Beauty" z Kevinem Spacey. Ten gość to geniusz. Podobno jest teraz szefem teatru w Anglii. Śmieszne. Każda jego rola to perełka ludzkich odczuć. Jest na ekranie człowiekiem takim jak ja czy ty, nie utożsamia się z pokoleniem czy postacią. On jest danym człowiekiem. Pełna naturalność. Jest taki wyrazisty, szczery. W ogóle cały ten film jest magiczny. Idealnie dopracowany, umiejętnie poprowadzony. I muzyka jako narrator. Zdjęcia po różnym kątem, spowalniane klatki, choreografia. Wszystko perfect. Można się zanurzyć. Odpocząć po tym wszystkim co się dzieje w Polsce. Scenariusz jest bardzo mądry. To rzadkość w Hollywood. Film chwyta za serce. Raczej za jaja. Siedzi w  głowie jak rak i mnoży się w wielomyślowe ciągi. Potem to wszystko się tak rozszczepia i przechodzi w fazę kategoryzacji. Nie można przechwalić American Beauty. Jest okropnie smutny to prawda, nie pozbawiony jednak elementów humorystycznych-sceny jak Spacey rzuca szparagami o ścianę i w Mac Donaldzie. Acha, i pełno sexu. Wszędzie. Ale nie tarzania się w pościeli i pokazywanie genitaliów, tylko prawdziwy erotyczny trans. Spacey, który ćwiczy w garażu i potem siedzi napalony w  kuchni i podrywa nastolatkę. Pycha. To właśnie jest sexowne. I piękne Spacey był sexowny. Cholerni aktorzy doprowadzają nas biedne do orgazmu. Instynkt pierwotny. Ale ja bym jej nie oszczędziła, gdybym była w podobnej sytuacji to poszłabym na całość-jako facet. Nie wytrzymałabym. No, ale przy takiej żonie i córce... Ten chłopak córki był niezły, miał niesamowite oczy, jak gwiazdy srebrne promienne. Poza tym był odjechany-to pozytyw. Jak oni wszyscy. Dlatego mnie ten film pociąga.
*AMERICAN BEAUTY" 1999 USA, reż. Sam Mendes, wyk.Kevin Spacey, Annette Bening, Thora Birch, Wes Bentley, Mena Suvari, Peter Gallagher, Chris Cooper. Nagrody: m.in. 5 Oscarów=dla najlepszego filmu, najlepszego reżysera, najlepszego aktora pierwszoplanowego, najlepszego scenariusza i najlepszych zdjęć. 3 Złote Globy=najlepszy film, reżyseria i scenariusz.*

To właśnie jest w filmie najwspanialsze-daje wizję, obraz nas. Padają zarzuty, że zubaża nas kino, książki pobudzają wyobraźnię, i te pe. Pierdoły do sześcianu! Wyobraźnię albo się ma albo nie. Kino daje możliwości pokazania wszystkiego. I dlatego bardziej przemawia do nas. To jakby nasz realny świat, lekko przerobiony, zbrzydzony czy upiększony, ale nasz. Można wyjść i nie wracać przez wiele godzin. Do własnego życia. Film stwarza nowe horyzonty, jakich nie da żadna książka, obraz czy rzeźba. Podtrzymuje życie ludziom, którzy już dawno umarli. Oni wciaż są: chodzą, śmieją się. Każdy kto umawiał sie na randkę w ciemno, wie, że zdjęcie nie oddaje wyglądu człowieka. Inaczej, człowiek to nie zdjęcie. "Ceci n'est pas une pipe-to nie jest fajka", twierdził Magritte. Film odrywa nas od ziemi. Książka jest statyczna, jest wspaniała, ale inna. Film nas uskrzydla, to królowa Muz. Zawiera w sobie właściwie wszystko. Chcemy zbudować drugi świat. Bo w tym nie daje się żyć. Nie umiemy żyć. Nie dają nam żyć. Chcemy uciec, wymigać się od rzeczywistości. Zapomnieć. Wejść w inny wymiar. Iluż z nas ma fascynujące bogate piękne dobre życie? No? Ucieczka jest konieczna, aby nie zwariować. Jedni piją, inni ćpają, a ja oglądam filmy.
Dokładnie w tej chwili śpiewam sobie "I pray pray more each day, cos' we love you Mr Moonlight." A jest 1:35 i czarna noc z połową rogalika za chmurami od zachodniej strony.

środa, 20 marca 2013

Duo des fleurs z "LAKME" Delibesa


Duo des fleurs, czyli Kwiatowy Duet to jeden z najsłynniejszych duetów w historii opery. Lakme, córka bramina i kapłanka oraz jej służąca Mallika, zbierają kwiaty nad rzeką, aby ozdobić nimi świątynię. Duet rozpoczyna się od słów „Viens, Mallika...”, a nieziemski efekt daje wspólne brzmienie dwóch anielskich głosów kobiecych, sopranu Lakme: „Dome epais le jasmin...” (Pod grubą kopułą jaśmin) i mezzosopranu Malliki: „Sous le dome epais ou le blanc jasmin...” (Pod grubą kopułą gdzie biały jaśmin).
Prezentowane nagranie zostało zarejestrowane w 1967 roku, wystąpiły: australijska sopranistka koloraturowa, określana mianem „głosu stulecia” Joan Sutherland oraz francuska mezzosopranistka Jane Berbie.
Duo des fleurs pochodzi z opery „Lakme” francuskiego kompozytora Leo Delibesa, którą napisał w latach 1881-1882, a po raz pierwszy wystawiono ją w 1883 roku. „Lakme” to historia nieszczęśliwej miłości hinduskiej kapłanki, tytułowej Lakme, do oficera brytyjskiej armii Geralda. Miłość czy obowiązek? Gerald wybiera obowiązek i odchodzi, Lakme miłość, więc musi umrzeć.

wtorek, 19 marca 2013

Bycie sobą

Nie można ze sobą walczyć, bo zawsze się przegra. Jesteśmy jacy jesteśmy. Im dłużej będziemy zakładać maskę, negować siebie, tym większy będzie opór „ja”. Poznanie siebie i zaakceptowanie siebie to właśnie jest wolność. Trudne do osiągnięcia, ale nie niemożliwe. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Zawsze się zastanawiam na ile ludzie występujący w programach „Umiem tańczyć” czy „Mam głos” są sobą. Czy są tylko kopistami sławnych poprzedników czy naprawdę wyrażają siebie? Czy pożądają sławy i pieniędzy? A może nie potrafią inaczej – to całe ich życie?
Cieszę się z boomu talentów, ludzi w różnym wieku, chociaż przeważają młodzi. Taka różnorodność daje wytchnienie po zamerykanizowanych klonach. Po latach stagnacji, szarości i unifikacji możemy/mogę wybrać co chcę oglądać, słuchać, czytać. A artyści albo zostaną przemieleni przez showbiznes i spadną do roli twórców niszowych lub znikną w pomrokach dziejów, albo wygrają i ustanowią nowe wzorce, nową jakość. Czego im życzę z całego serca. I sobie też.

poniedziałek, 18 marca 2013

Warszawa stolicą Polski od 417 lat!

18 marca 1596 roku Warszawa, decyzją króla Zygmunta III Wazy, stała się stolicą Rzeczypospolitej. Powodem przeniesienia siedziby królewskiej z Krakowa była zmiana polityki polskiej, od połowy XVI wieku skierowanej ku Litwie i Bałtykowi, a dodatkowa za panowania Zygmunta III koncentrującej się na staraniach o sukcesję szwedzką. Od tej chwili w Warszawie skupiać się będzie życie polityczne, administracyjne, gospodarcze i kulturalne wielonarodowościowej Rzeczypospolitej.
Dumna Warszawo, w ostatniej wojnie światowej, nie poddałaś się wrogom jak służalczy Paryż i zapłaciłaś za to okrutną cenę. Zrównano Cię z ziemią, ograbiono i skonfigurowano wedle obcych wzorców. Ale przetrwałaś! Może nie jest bajecznie, ale jest kolorowo. Jesteśmy u siebie. I dalej jesteśmy stolicą.
W naszym domu mówiło się „jakiś absztyfikant przyszedł do ciebie” i „no patrz jaka mazepa”, piło herbatkie, wtrajało kurczaka w Wielkanoc i pańską skórkę w Zaduszki pod Powązkami, używało wihajstra do naprawiania roweru i słuchało ciotki, która jeździła dryndą w latach 30.
Od 417 lat my Warszawiacy możemy cieszyć się z bycia centralnym miejscem Polski. Posiadamy przywileje, lecz ciążą na nas i obowiązki. Pamiętajcie o tym!

Kolumna Zygmunta na Placu Zamkowym

niedziela, 17 marca 2013

"WOJNA POLSKO-RUSKA" 2009

Recenzja filmu:

Borys Szyc jest dobrze zbudowany, tam też.
P.S. Sonia Bohosiewicz perfecto.

*"Wojna polsko-ruska" 2009 Polska, reż. Xawery Żuławski, wyk. Borys Szyc, Sonia Bohosiewicz, Ewa Kasprzyk, Magdalena Czerwińska, Maria Strzelecka, Michał Czernecki, Anna Prus, Roma Gąsiorowska.*

piątek, 15 marca 2013

Mądrość Indian JUPIKO

Indianie Jupiko, Jupikowie, z obszaru Subarktyki są rdzennymi mieszkańcami Ameryki Północnej. Słowo „Jupik” w tamtejszym języku oznacza „prawdziwy człowiek”. Po wielu latach prześladowań ze strony Jezuitów oraz rządu Stanów Zjednoczonych kultura Jupików na szczęście przetrwała dzięki szamanom oraz plemiennej tradycji.
Prezentowane poglądy pochodzą od Rity Pitka Blumenstein, członkini starszyzny ludu Jupików z Alaski i certyfikowanej tradycyjnej lekarki:
"Bóg powiedział mi, że wszystkiego jest pod dostatkiem, a jedynym sposobem, aby doświadczyć obfitości jest przebaczenie."
"Trzymanie się negatywnych emocji powoduje raka i inne choroby. Uzdrawiamy się nie tylko dla siebie, ale dla całego wszechświata. Pierwotną przyczyną każdej choroby jest to, że nie pamiętamy kim jesteśmy. Istotne jest, aby pozwolić sobie wiedzieć to co naprawdę już wiemy, zamiast zmuszać się do bycia kimś innym. Jeśli jest zbyt wiele takiego dążenia, nie rozpoznajemy tego czego rzeczywiście pragniemy, nawet jeśli pojawia się to tuż przed nosem."
"Starszyzna zawsze podkreślała, aby nie polegać tylko na intelekcie lub tylko na uczuciach. Niektórzy ludzie myślą i nie czują, podczas gdy inni czują, a nie myślą. Myślenie i czucie zawsze sobie towarzyszą. W naszej społeczności dzieci od wczesnych lat są nauczane, że kiedy o czymś myślą, muszą to także poczuć. A kiedy coś odczuwają, powinny to również przemyśleć."
"Uprzejmości uczyliśmy się w domu rodzinnym. W naszej kulturze jej oznaką jest niezadawanie zbędnych pytań. Starszyzna zawsze powtarza, ab po prostu słuchać, a odpowiedzi pojawią się same. Owszem mogą nadejść nawet po roku, ale to jest w porządku. Odpowiedź przychodzi, kiedy jest potrzebna. Ja jednak zachęcam młodych ludzi do zadawania pytań, według mnie to część procesu uczenia."
"Emocje stają się fizycznością, a fizyczność staje się emocjonalnością. Prawdziwe uzdrawianie to wewnętrzne obnażanie."
"Problemy fizyczne wywodzą się z tych wszystkich ukrytych spraw, każdej emocjonalnej rany i niewyrażonych w pełni uczuć. Dzieje się tak, kiedy zapominamy kim jesteśmy."
"Zmuszamy się zamiast pozwalać. Musimy żyć w pośpiechu, bardziej się starać, zadowalać kogoś, być silnym. To wszystko niepotrzebna presja. Prawdziwe pozwalanie to bycie sobą. Aby coś zrobić należy dać sobie czas, wziąć pod uwagę siebie, uszanować i być otwartym na spełnianie własnych potrzeb. W taki sposób sam stajesz się uzdrowicielem, poznajesz siebie i możesz się tym dzielić."
"Współczesne problemy rodzą się z tego, że za bardzo poszukujemy i zadajemy zbyt wiele pytań. Szukamy odpowiedzi, ale kiedy już się pojawią, wcale ich nie słuchamy. Nie przyjmujemy odpowiedzi i nie pozwalamy sobie zastanowić się nad nimi."
"Nic nie należy do nas. Każdy znalazł się tutaj, aby służyć wszechświatu. Czas mija bardzo szybko. Wszystko się zmienia, poza Ziemią na której żyjemy. A kiedy ona ulega przemianie, musimy to zaakceptować. Nic nie można z tym zrobić. Kiedy Matka Ziemia pokazuje, że jest zagniewana, przemienia to nas wszystkich. Babcia nauczyła mnie dawno temu, że stajesz się prawdziwym człowiekiem, kiedy uczysz się akceptować i odpuszczać. Jesteśmy tutaj dla wszechświata. Urodziliśmy się na tej planecie, aby jej służyć."
"Według mnie, kiedy ktoś ma zimne serce, zawsze będzie mu zimno. Z drugiej strony ciepło w sercu sprawia, że wszędzie jest ciepło. Przyjedźcie na Alaskę, a my was ogrzejemy!"

czwartek, 14 marca 2013

Dyskryminacja kobiet w dobie kryzysu - raport UE

Raport Eurobarometru (Badania Opinii Publicznej UE) nt. „Kobiety a nierówne traktowanie płci w kontekście kryzysu” przeprowadzone w lutym 2013 roku we wszystkich krajach Unii wskazują, że w Polsce dyskryminacja ze względu na płeć jest na poziomie średniej europejskiej.
Największe różnice wystąpiły w pytaniach dotyczących zatrudnienia kobiet i mężczyzn.
Aż 46% Polaków uważa, że fakt posiadania dzieci przez kobietę jest istotny dla pracodawcy, gdy w przypadku mężczyzn myśli tak tylko 6%. To bardzo duża dysproporcja. Wynika z tego, że z jednej strony ciężar opieki nad potomstwem spada w Polsce głównie na matki, z drugiej mają one mniejsze szanse na znalezienie pracy niż ojcowie. Błędne koło. Wyniki innych krajów: Rumunia 23% (jeden z najbardziej zaludnionych państw Europy-sic!), Czechy 62%.
36% Polaków jest przekonanych, że aparycja i wygląd ma znaczenie, gdy kobieta stara się o pracę, w odniesieniu do mężczyzn sądzi tak 14%. Czyli brzydki sprzedawca sprzeda tyle samo produktów co piękna kobieta. A piękna sekretarka poradzi sobie tak samo z zadaniami jak brzydki mężczyzna. ???Naprawdę??? Pozostałe państwa: 13% Dania, 47% Grecja i Rumunia.
Jedynie 16% Polaków ocenia, że doświadczenie zawodowe kobiet biorą pod uwagę przyszli szefowie, a aż 38%, że tak się dzieje, kiedy chodzi o mężczyzn. Co z tego wynika każdy widzi chociażby w rządzie i biznesie. Proponuję zamianę, więcej przystojnych panów i więcej kompetentnych pań. Porównanie z resztą Europy: 32% Dania, 58% Cypr (wnoszę z tego, że na tej uroczej wyspie jest najmniej wykwalifikowanych pracownic).
Co do wysokości pensji w dobie kryzysu, 29% Polaków jest zdania, że zaostrzyły się różnice w wynagrodzeniu kobiet i mężczyzn. Tutaj nasza korelacja płci żeńskiej (34%) do męskiej (24%) wynosi 10%. Odwieczny problem: to samo stanowisko, te same obowiązki, ten sam czas pracy, a stawki wyższe dla płci brzydkiej. Dlaczego??? Najwyższy wskaźnik ma Francja-41% (liberalna!), najniższy Malta-21%.
Czy jest się z czego cieszyć? Na pewno tak. Nie mamy tak niskich wyników jak np. Rumunia czy Holandia. Ale daleko nam do czołówki, czyli krajów skandynawskich.
Polski rząd powinien zareagować na wszelkie przejawy dyskryminacji kobiet, chociażby ze względu na to, że w naszym kraju jest to liczebniejszy elektorat o niebagatelne milion osób.

środa, 13 marca 2013

Bomba w Watykanie - nowy papież Franciszek

Nowy papież, nowe imię, nowy kontynent, nowa era. Kardynał Jorge Mario Bergoglio z Argentyny został 266 papieżem kościoła katolickiego w 5 głosowaniu, przyjmując imię Franciszka.
Zaskoczenie spore nawet dla osób duchownych, dziennikarzy i znawców problematyki katolickiej. Ja owszem stawiałam na Amerykę Środkowo-Południową, ale nie brałam purpurata Bergoglio pod uwagę ze względu na zaawansowany wiek (prawie 77 lat) oraz kolor skóry (zbyt jasny).
Co oznacza wybór tego człowieka na następcę Benedykta XVI? Na pewno zmiany.
To pierwszy papież spoza Europy. Nacisk przesunie się więc na inne kontynenty, także te, gdzie katolicy są w mniejszości. Będzie bardziej ceremonialnie, bogato i emocjonalnie, jak to obserwujemy w krajach latynoamerykańskich. Wzrośnie też znaczenie kultu Maryjnego. To znak, że Watykan się wypalił i potrzebuje ożywienia.
Były kardynał Bergoglio jest niewątpliwie osobą ambitną i wszechstronnie wykształconym humanistą. Nie boi się nowych wyzwań. Jego przeszły tryb życia wskazuje na dobry kontakt z ludźmi oraz unikanie zbędnego przepychu. Ale on zna swoją wartość i na pewno nie jest nieśmiały.
Obrane przez nowego papieża imię nosił jeden z najsłynniejszych świętych chrześcijańskich Franciszek z Asyżu, pełen łagodności opiekun ubogich, chorych, zwierząt i roślin (patron ekologii). Ale myślę, że były prymas Argentyny nawiązał głównie do św. Franciszka Ksawerego, jezuity tak jak i on, zapalonego apostoła, który „niósł dobrą nowinę” mieszkańcom Azji Południowo-Wschodniej, gdzie zakładał kolegia i kościoły (dlatego jest patronem misji katolickich). Trzeci święty, Franciszek Salezy, mistyk i filozof, był wybitnym działaczem kontrreformacji (uwaga – patron dziennikarzy). Jest to wyraźny sygnał, że kierunkiem działań namiestnika Stolicy Piotrowej będzie ewangelizacja wszelkimi środkami: z jednej strony pozyskiwanie nowych wiernych, z drugiej powstrzymanie obecnych przed ucieczką z kościoła. Mogą być nawet drobne ustępstwa, które przysłonią nieprzyjemne lub usztywnione prawa i obowiązki.
Czyli szykują się rządy owszem dyplomatyczne, bliżej ludzi, ale pomimo to, tradycyjne i zachowawcze. I cierpliwie do przodu z imieniem Chrystusa (katolickiego) na ustach.

wtorek, 12 marca 2013

DIOMEDES Kresilasa



Diomedes, król Argos, był najdzielniejszym po Achillesie bohaterem greckim w wojnie trojańskiej. Słynny z zuchwałości i męstwa, jako jedyny ze śmiertelnych walczył z bogami. Był ulubieńcem bogini Ateny.
Prezentowana rzeźba jest kopią oryginału z ok. 435 r p.n.e. Heros w patetycznej pozie patrzy zamyślony w lewo. Został ugodzony strzałą w bok, zawiązana szarfa przecinająca jego tors ochrania ranę. Na ramieniu ma przewieszony płaszcz. Możemy podziwiać wspaniale oddane wijące się włosy oraz brodę. Nos został uszkodzony. Diomedes ma przepiękne muskularne ciało, napięte mięśnie sugerują, że jest jeszcze w pobliżu pola bitewnego. Nie znamy niestety układu rąk ani nóg, nie ocalały do naszych czasów. Najprawdopodobniej wojownik opierał się na włóczni. Część badaczy sądzi jednak, że mógł nieść coś ciężkiego. Dzieło ze względu na wyjątkowe walory było przypisywane Poliktetowi, jednak najczęściej jako autora wymienia się Kresilasa.
Rzeźbiarz Kresilas z Kydonii jest znany przede wszystkim jako portrecista Peryklesa. Należał do najwybitniejszych artystów greckich V wieku p.n.e. Według niektórych poglądów był uczniem Myrona, według innych Polikteta. Jego sztuka miała oryginalny charakter, posągi posiadają charakterystyczne cechy jak spokojna linia ciała, odchylenie głowy, pewna doza melancholii oraz precyzyjnie wykrojone wargi z opuszczonymi do dołu kącikami.
Diomedesa można podziwiać obecnie w Gliptotece w Monachium.

poniedziałek, 11 marca 2013

Konklawe

Z wielkim zainteresowaniem śledzę ostatnie wydarzenia w Watykanie. Mamy niezwykłą sytuację, kiedy wybór papieża odbywa się nie jak zazwyczaj po śmierci poprzednika, ale w wyniku abdykacji Benedykta XVI.
Konklawe zacznie obrady jutro, we wtorek 12 marca 2013. 115 kardynałów może wybrać zwierzchnika kościoła katolickiego już w 1 tajnym głosowaniu, aczkolwiek do dyspozycji mają ich 30 (przeciętna liczba głosowań 3-10). Kandydat musi uzyskać 2/3 głosów swoich kolegów-hierarchów. Potem słynny biały dym z komina i uroczyste „Habemus papam”.
Tworzone są listy czarnych koni i pewniaków na władcę Stolicy Apostolskiej. Nie braknie kasandrycznych opinii o zbliżającym się końcu świata, jeśli wybrany zostanie Murzyn (prawdopodobnie kardynał Turkson z Ghany). Jako zapalona hazardzistka obstawiam purpurata z Ameryki Środkowo-Południowej, czyli kardynał Sandri z Argentyny, kardynał De Aviz z Brazylii lub kardynał Ortega z Kuby. Czy są w ogóle legalne zakłady dotyczące wyboru papieża?
W związku ze sprawą konklawe pojawia się pytanie: czy państwo kościelne ma rację bytu w XXI wieku? Nie ma. Jest sztucznym tworem. Domem duchownych jednej religii. Dlaczego nie może istnieć dom-państwo innych religii? Np. hinduizmu?
Papież jest królem, oficjalna nazwa ustroju watykańskiego to teokracja, czyli rządy kapłana/ów. W dzisiejszych czasach to rzadkość. Mamy rządy wieloosobowe: ministrów, premierów i posłów z senatorami – system parlamentarny. Jeśli nawet utrzymała się monarchia, pełni funkcje dekoracyjne, nie sprawuje realnej władzy (np. Szwecja). Następca św. Piotra ma władzę absolutną, mało tego jest także nieomylny. Zważywszy na to, że jest to taki sam człowiek jak my, dziwi to nieustanne oddawanie mu boskiej czci. Dlaczego utrzymał się ten anachroniczny relikt? Po co nam jest potrzebny? Szczególnie jeśli liczba katolików regularnie spada. Ja świetnie obyłabym się bez państwa wyznaniowego, a Watykan przekształciła w wielkie muzeum. Mamy prawo do przeszłych bogactw sztuki, do podziwiania piękna zaklętego w marmurach i płótnach.
Stolica Apostolska utrzymuje się z turystyki, nieruchomości (także tych poza granicami), konferencji oraz operacji finansowych. Podobno ma deficyt, ale nikt nie wie jaki majątek jest w rękach państwa katolickiego, jakie ma naprawdę dochody i na co je wydaje.
Urząd papieża można rozwiązać w podobny sposób jak ambasadora. Na terenie Rzymu stworzyć rodzaj ambasady w Pałacu Apostolskim (Pałacu Sykstusa V). Bo sama instytucja papieża jest wielu ludziom (nie tylko katolikom) bardzo potrzebna – jako duchowy autorytet. Ponieważ jakikolwiek autorytet jest w XXI wieku na wagę platyny.

niedziela, 10 marca 2013

Obowiązek meldunkowy

Sprawa meldunku jest problemem wielu ludzi współczesnej Polski. Rzeczywistość się zmieniła, kiedyś wychowywaliśmy się i pracowaliśmy w tej samej miejscowości do emerytury, obecnie zmieniamy adres pobytu przynajmniej trzykrotnie (miejsce urodzenia, miejsce nauki, miejsce pracy). Obowiązek meldunkowy został wprowadzony za komuny, aby skutecznie kontrolować społeczeństwo. Teraz nie ma potrzeby, aby istniał, chyba, że Państwo ma co do nas Polaków pewne ambitne plany...
Po co na meldunek dzisiaj? Między innymi, aby wyrobić dowód, wyrobić paszport, zarejestrować się w PUP i posiadać ubezpieczenie, korzystać z bezpłatnej opieki lekarskiej, założyć konto w banku i uzyskać kredyt, wypełnić deklarację podatkową w US, zarejestrować firmę, uzyskać pomoc socjalną np. z MOPS czy PCPR, zgłosić dziecko do przedszkola i do szkoły, uzyskać świadczenia z ZUS, opłacić podatek za psa, wypożyczyć książkę z biblioteki. Takie są przepisy.
Jak podaje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, obowiązek meldunkowy zostanie zniesiony dopiero 1 stycznia 2016 roku, ale ta data była już przesuwana przez premiera Tuska dwukrotnie, ostatnio z 2014. System ewidencji ludności PESEL (oraz CEPiK-ewidencja pojazdów) nie działa i dlatego nie możemy normalnie funkcjonować. Wspomniany system kosztował kilkadziesiąt milionów złotych (kilkanaście milionów złotych kosztuje sama licencja wadliwego oprogramowania).
Dla przykładu podaję na co MSW wydało ostatnio pieniądze państwowe, czyli nasze i jakie ma plany:
- prowadzenie bufetu w siedzibie ministerstwa (dania mięsne, rybne i wegetariańskie, kawa i napoje energetyczne, słodycze, czekolady i cukierki, w tym dania na wynos, całoroczny :-))) ),- nowe logo i identyfikacja wizualna Policji (w celu podniesienia poziomu estetyki i ułatwienia identyfikacji Policji, oraz żeby udowodnić, że Policja jest otwarta na społeczeństwo >>> a propos mały quiz: czy ktoś nie wie gdzie znajduje się komenda w jego miejscowości i ma trudności z rozpoznaniem policjanta?),- piknik dotyczący bezpieczeństwa (z wyżywieniem-założę się, że będą kiełbaski z grilla),- cykliczne usługi restauracyjne na spotkaniach w ministerstwie (to po co ten bufet?),- zakup samochodów osobowych dla pracowników ministerstwa,- dostawa artykułów żywnościowych do ministerstwa (mój Boże ileż w tym MSW jedzą?) oraz- dostawa bonów podarunkowych dla pracowników ministerstwa= wartość każdego wymienionego wyżej przetargu powyżej 130 tysięcy euro (za wyjątkiem bufetu).
Rząd obiecywał na początku 2012 roku, a przypominam mamy marzec 2013, że dowód będziemy mogli wyrobić w dowolnym miejscu na terenie całego kraju, a nawet przez internet. Niestety również afery korupcyjne przy wdrażania nowej infrastruktury teleinformatycznej (poza wadliwością oprogramowania) skutecznie podkopały szansę na zmianę obowiązku meldunkowego. Dlaczego mnie to nie dziwi? Bo Minister Spraw Wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz ukończył Wydział Filozoficzno-Historyczny. Trudno wymagać od filozofa dobrej organizacji, znajomości finansów, nie wspominając już o informatyce.
Moim zdaniem powinien istnieć tylko i wyłącznie adres pobytu, bo jest to zgodne z rzeczywistością i ułatwia załatwianie wszelkich spraw w urzędach i innych instytucjach na terenie gminy, w której zamieszkujemy. Czyli zwykły dowód z nazwiskiem i numerem ewidencyjnym bez adresu. Po co tworzyć sztuczne meldunki, które utrudniają życie i powodują konflikty, jak np. pomoc socjalna (nie wiadomo kto ma udzielić pomocy osobie, która mieszka w jednym województwie, a zameldowana jest w innym). Poszłabym nawet dalej i usunęła dowody osobiste. Wystarczy paszport, w którym i tak są zawarte bardziej szczegółowe dane niż w dowodzie (np. linie papilarne).
Czym możemy się cieszyć teraz? Nie ma już kar za brak meldunku! :-)))

niedziela, 3 marca 2013

Media

Jak ważna jest wolność mediów wie każdy, kto żył w Polsce stalinowskiej (lub uczył się historii), gdzie rządziła nowomowa i totalne rozmijanie się stanu informacyjnego ze stanem faktycznym.
Nie można pozwolić na to, aby istniał jeden dziennik, jedna telewizja, jedno radio i jeden portal. Mam na myśli właściciela monopolistę. Bo coraz częściej mamy np. różne stacje telewizyjne i radiowe, a okazuje się, że nadawca jest ten sam. I nie dziwi wówczas identyczna ocena wydarzeń, a pomijanie treści istotnych lecz nie pasujących do modelu, który usiłuje się nam-Polakom wcisnąć.
Dlatego cieszy mnie rozwój mediów prawicowych (bez względu na to z jakiego powodu: sporu ideologicznego czy finansowego), czyli nagłego pączkowania w postaci tytułów: „Uważam Rze”, „W sieci” i „Do rzeczy”. Czy się utrzymają i czy będziemy je czytać to już inna sprawa.
Jako rasowy dziennikarz sądzę, że należy czytać, oglądać, słuchać wszystko, czyli i to co nas interesuje i jest zgodne z naszymi poglądami, i to co nas mierzi i jest zwyczajnym łgarstwem.

wtorek, 29 stycznia 2013

TADEUSZ JANCZAR

Tadeusz Janczar (1926-1997)  jeden z najlepszych aktorów polskich, bohater byronowski złapany w pułapkę historii. Wysmukły brunet o marzącym spojrzeniu, pełen ironii i dystansu. Oszczędna technika aktorska, ale tak pełna wyrazu: jakiegoś niepokoju, ciągłego wahania, dziwnej zadumy... Ukończył PWST w Łodzi i debiutował w 1951 w "Załodze". Do historii przeszły 3 jego role: niezdecydowanego Jasia w "Pokoleniu" z 1955 w reż. Wajdy (chociaż z trudnością brnie się przez tą socjalistyczną ogłupiającą papkę, ale dla Janczara i Łomnickiego oraz paru świetnych scen warto), bohaterskiego Koraba w "Kanale" z 1957 także w reż. Wajdy (w białej koszuli jak na obrazach Goyi, udającego, że mu nie zależy na Stokrotce) i zdecydowanie najlepsza Pawła w "Pożegnaniach" z 1958 w reż. Hasa. Tutaj Janczar pokazuje pełnię swego kunsztu. To romantyk uwikłany w miłość, wojnę i własne wnętrze, chce pozostać "czysty", ale nie za bardzo mu się to udaje. Przez większość życia płynie z prądem, jako bierne narzędzie Opatrzności. Szlachetny, za chwilę szorstki, nawet szalony, ale wiecznie melancholijny. Inne filmy warte wzmianki, w których wystąpił to: "Piątka z ulicy Barskiej" z 1954, "Zezowate szczęście" z 1959, "Krajobraz po bitwie" z 1970". Zagrał także w serialach: "Chłopi" z 1973 (na litość boską kto wpadł na pomysł, aby tego wrażliwego człowieka obsadzić w roli chłopa? straszne!) i "Dom" z 1980. Janczar niestety od lat 60-tych zmagał się z chorobą psychiczną, do której na pewno przyczyniły się traumatyczne przeżycia z czasów wojny, co praktycznie uniemożliwiało mu pracę artystyczną. Wielka szkoda!


Tadeusz Janczar jako Paweł z szykowną Marią Wachowiak-Lidką w "Pożegnaniach" z 1958

sobota, 26 stycznia 2013

"HIROSHIMA MON AMOUR" 1959

"Hiroshima mon amour" jest sztandarowym dziełem Francuskiej Nowej Fali. Ciężki film o pacyfistycznym przesłaniu z niemożliwą historia miłosną. Gra w nim właściwie sama Emmanuele Riva (Francuzka), a Eiji Okada (Japończyk) stanowi dla niej wyciszające tło. Przepiękna jest już pierwsza symboliczna scena, z kochankami splecionymi w iskrzącym uścisku z nastrojową muzyką, i nie wiemy, gdzie kończy, a gdzie zaczyna się kobieta i mężczyzna. Bardzo francuski film: dużo dużo słów, długie ujęcia, pełen naturalizm, brak rytmu, no i l'amour [miłość] ponadnarodowa niemoralna i tragiczna. Ale wszechogarniająca i czuła, Riva szepcze "Pasujesz do mojego ciała jak rękawiczka", a Okada ze smutkiem "Wolałbym, abyś umarła w Nevers". Właściwie są tutaj 2 miłości, ta współczesna z lat 50-tych w Japonii i ta stara z czasów II wojny światowej we Francji, obydwie od początku skazane na niepowodzenie, nie podlegające schematom, pozostawiające gorzki smak cierpienia na języku i w duszy... I w końcu powoli, po troszeczku popadające w zapomnienie.
Dla Polaków dość nietypowe może być pokazanie Amerykanów jako morderców (w końcu wyzwolicieli dobroczyńców Europy), cały film jest wręcz przesiąknięty bombą atomową zrzuconą w 1945 roku, która zabiła prawie 300.000 osób (z ofiarami choroby popromiennej) i zmiotła tętniące miasto z powierzchni ziemi. Szokujące zdjęcia chorych, umarłych, zniszczeń, śladów, wkomponowane są w historię miłosną. "10.000 stopni na Placu Pokoju w Hiroszimie, żar Słońca na Placu Pokoju w Hiroszimie", "Obojętność, i strach przed obojętnością". Przerażające!
Na uwagę zasługuje nowatorskie zastosowanie montażu (Colpi, Chasney) z urwanymi nakładającymi się obrazami z przeszłości - rodzaj mixu, oraz dźwięku (Calvet, Renault, Yamamoto). Słyszymy głos kobiety zza kadru, który nadaje sens scenie lub jest monologiem wewnętrznym. Aktorzy także wymawiają francuskie słowa specjalnie z przerwami po japońsku: ja-mais, fa-ti-gue, Ne-vers, Hi-ro-shi-ma.
Film zdecydowanie trudny w odbiorze, nie na rozkoszną randkę w kinie! Dla dojrzałych ludzi, którzy mogą to znieść, którzy zrozumieją.
Nagrody: Nagroda Międzynarodowych Krytyków Filmowych w Cannes, Nagroda Stowarzyszenia Scenarzystów Filmowych i Telewizyjnych, Nagroda BAFTA za najlepszą reżyserię (Resnais), nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz (Duras).
*"Hiroshima mon amour" (Hiroszima moja miłość), 1959 Francja/Japonia, reż. Alain Resnais, wyk. Emmanuele Riva, Eiji Okada.*

środa, 23 stycznia 2013

"YOU CAN'T TAKE IT WITH YOU" 1938

"You can't take it with you" to jedna z najlepszych komedii lat 30-tych. Jak to u Capry jest to lekko ckliwa opowieść z elementami humorystycznymi oraz przesłaniem zawartym w tytule: rzeczy materialnych nie zabierzesz ze sobą do grobu. Idealne motto na obecne czasy!
Scenariusz zbudowany jest na ostrych przeciwieństwach, czyli w słodkiej Alice (Jean Arthur) z biednej i zwariowanej rodziny Sycamore, zakochuje się sentymentalny Tony (James Stewart), syn zadufanych w sobie milionerów Kirby. Oczywiście rodzice Tony'ego nie zgadzają się na ślub z kobietą o tak niskiej pozycji społecznej, ale... miłość zwycięża wszystko, a poza tym w sprawę zaangażowany jest ekscentryczny mądry dziadek Alice, czyli fenomenalny Lionel Barrymore (tutaj niestety już o kulach z powodu ciężkiego artretyzmu, który uniemożliwiał mu chodzenie). Tak więc, po wielu perypetiach, w tym nieudanej eleganckiej kolacji (z prześmiesznym szczurem we włosach) i przymusowym pobycie w więzieniu, dziadek przekonuje w końcu, i to dzięki wspólnej grze na harmonijce :-))), zestresowanego potentata Kirby'ego (Edward Arnold), żeby nie rujnował życia dwojga młodych ludzi.
Uwielbiam ten film przede wszystkim dla tej wspaniałej atmosfery (przyznaję, niewiarygodnej, ale szalenie atrakcyjnej) domu państwa Sycamore, gdzie każdy robi co chce i żyje jak to tłumaczy Barrymore "jak konwalie", którymi opiekuje się dobry Pan Bóg. Dziadek zbiera znaczki, jego córka pani Sycamore (Byington) pisze powieści, zięć pan Sycamore (Hinds) produkuje fajerwerki, jedna wnuczka jest sekretarką (czyli Arthur), druga tańczy (Miller), a jej maż jest muzykiem. Zresztą otwarty i zawsze gwarny dom Sycamore'ów (z wiecznie spadającym przysłowiem "Home sweet home" [wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej]) jest przytulnym schronieniem dla wszystkich, jak byśmy dzisiaj powiedzieli outsiderów, czyli dla pana DePinna (Hobbes) dostarczyciela lodu, pana Poppinsa (Meek) "zgarniętego" z biura Kirby'ch i nauczyciela tańca Kolenkhov'a (Auer). Tutaj każdy może być sobą...
Film pełen jest różnorodnych postaci, a wszystkie są żywe i wyjątkowe. Oprócz najlepszego Barrymore'a na uwagę zasługuje także Arnold jako archetypowy "prezes z Wall Street", Arthur - z kolei jako typowa "amerykańska dziewczyna z sąsiedztwa", roztargniona Byington - zaprzeczenie dobrej gospodyni, mrukliwy zawsze głodny Auer, zwiewna chodząca na palcach Miller, no i dziwaczny Meek, który "własnoręcznie wykonuje różności". :-)))
Polecam jako idealny specyfik na szybką niezawodną poprawę samopoczucia!
Nagrody: 2 Oscary za najlepszy film oraz najlepszą reżyserię. 5 Nominacji za najlepszą żeńską rolę drugoplanową (Byington), najlepszy scenariusz (Riskin), najlepsze zdjęcia (Walker), najlepszy montaż (Havlick) i najlepszy dźwięk (Livadary).
*"You can't take it with you" (Pieniądze to nie wszystko/Cieszmy się życiem), 1938 USA, reż. Frank Capra, wyk. Jean Arthur, James Stewart, Lionel Barrymore, Edward Arnold, Mischa Auer, Ann Miller, Spring Byington, Samuel S. Hinds, Donald Meek, Halliwell Hobbes.*

niedziela, 20 stycznia 2013

"APOCALYPSE NOW" 1979

"Apocalypse now" to murowany klasyk, arcydzieło, zawsze obecne na różnorakich listach 100 najlepszych filmów wszech czasów. Oparte luźno na powieści Conrada, z plejadą znanych aktorów...
Za każdym razem jak oglądam ten film, jestem odurzona jego  atmosferą. Wchodzę kompletnie bez reszty w okrutny, spocony, chaotyczny świat, gdzie nie ma chwili bezpieczeństwa, wytchnienia. Zastanawiam się cały czas, co mnie w tym obrazie pociąga? Co jest w nim takiego, że nie tylko jest to najlepszy film o wojnie w Wietnamie, ale i jeden z najlepszych filmów o sensie istnienia, moralności i śmierci? ... 
W Apocalypse nie ma miłości! W ogóle! Są dupy, cycki, usta, ręce, uda... ale nie ma uczucia miłości. Kobiety służą wyłącznie do zaspokojenia żądzy, relaksu. Króliczki Playboya usiłują nawiązać jakiś kontakt, rozmowę z żołnierzami, ale oni widzą tylko ich ciało! Nagość, lubieżność. I p...ą je tylko. Nawet Sheen (kapitan Willard) kochając się z Francuzką, nie kocha jej, ani ona jego. Potrzebuje wyłącznie ukojenia. To męski świat, gdzie kobieta jest na drugim, raczej trzecim planie. Tutaj kobiety nie wypłakują się na ramieniu mężczyzn... Nie ma także przyjaźni, bo czyż można nazwać przyjaźnią uczucie Halla (Szefa) do Fishburne'a (Czyściocha) - to raczej przyzwyczajenie, i potem poczucie straty (po śmierci młodzika), bo Hall będzie już sam, z obcymi... 
Przez cały czas trwania filmu mamy do czynienia z wszechogarniającym powalającym brakiem logiki. Decyzje generałów, pułkowników, kapitanów, są bezsensowne, irracjonalne, głupie! Wszystko można. W sumie nie ma znaczenia jaka decyzja została podjęta, musi być podjęta jakaś, więc proszę: lecimy tam lub odział rusza w dżunglę tutaj. Jedyny, który jeszcze trzyma się jakiegoś planu to Sheen, który ma polecenie zabicia (czytaj wymierzenia sprawiedliwości) bezkompromisowemu Brando (pułkownik Kurtz).
Świetnie pokazane jest też szaleństwo. Właściwie cała Apocalypse to szaleństwo: Duvalla (ppłk. Kilgore) z jego nartami wodnymi, "zapachem napalmu o świcie", morderczą wyprawą za wielką falą surferów; Brando - który mówi do Sheena "masz prawo mnie zabić, ale nie masz prawa mnie osądzać", wśród walających się odciętych głów w trakcie "prywatnej" krucjaty w Kambodży; Hoppera (fotograf) - z wieloma aparatami na szyi, "to prawda, że jest szalony, ale ma czasem rację" paple sługa=kundel Boga Kurtza; nawet Bottomsa (surfer Lance Johnson) - z umalowaną twarzą na czarno, bo "oni są wszędzie", bezwładnego i ćpającego bez przerwy.
Apocalypse jest jakby delirium, pełnym obrazów zła, zła czynionego przez ludzi ludziom. Nie jest to już wojna Amerykanów przeciw Wietnamczykom, ale zadawanie śmierci w jak najbardziej wymyślny sposób. Obie strony próbują się zadziwić nowymi technikami, sposobami mordowania. Wspomina o tym wielokrotnie Brando, z kamienną twarzą opowiada na przykład o odrąbanych rękach zaszczepionych na polio dzieci. "wola, aby to zrobić (...), oni mogli to znieść, są silniejsi ode mnie, mieli rodziny, dzieci, a mieli siłę, aby to zrobić". Brando wręcz podziwia siłę Wietnamczyków. Dewastacja psychiki ludzkiej. Dewastacja jakichkolwiek postaw moralnych, zasad jakichkolwiek. Nie ma grzechu, nie ma Boga, nie ma wolności, nie ma obowiązku, nie ma przeszłości i przyszłości, nie ma rodziny, nie ma uczuć - nawet gniewu, nie ma nic. Jest tylko śmierć namacalna, rzeczywista, no i walka. Aby przeżyć!? Kiedy wszystko staje się niczym, musisz się czegoś chwycić, aby ocalić resztki osobowości. Aby się nie rozsypać na elektrony. Francuzi mają swoją plantację i olbrzymi wygodny dom, w którym "bawią się" w małą Francję, pośród ciągłych walk ze wszystkimi, którzy usiłują ich stamtąd wyrzucić. Sheen czepia się swoich misji, tylko to potrafi, tylko to go utrzymuje przy życiu, poza oczywiście chlaniem. A Forrest (Kucharz) ma miss Maja, z balonami...
Siłą tego filmu są na pewno zdjęcia Vittorio Storaro. Nie ziem skie! Jestem wzrokowcem, i pamiętam, mam przed oczami nawet teraz całe sceny: obracający się czarny ogon samolotu nad rzeką/ elegancka francuska kolacja z winem, eterycznymi damami i Baudelairem recytowanym przez dzieci/ odpadający jak owoce do wody, żołnierze uczepieni helikoptera Króliczków/ półnagi rzeczowy Duvall w swoim idiotycznym kapeluszu, a z tyłu paląca się kolorowo wieś ze spalonymi ludźmi/ ostatnia scena od chwili powolnego wynurzania się z wody czarnej twarzy Sheena po zejście z maczetą po schodach wśród klęczącego tłumu. Jak on to zrobił? Wspaniały był pomysł filmowania Brando, jakby z ukrycia, jako podejrzanego, nieuchwytnego, tajemniczego... I na przemian kolory: żółty, różowy, czerwony, a potem jednostajny czarny i ciemnozielony. Co ciekawe, najwięcej kolorów było w scenach najbardziej przerażających.
Muzyka jest także wspaniale dobrana, wkomponowana w akcję, albo oddająca nastrój, szczególnie utwory The Doors (zabójcza początkowa "The End" z nakładającymi się scenami wojny i odwróconą do góry nogami głową Sheena), the Rolling Stones ("Satisfaction" tańczone przez Fishburne'a na łodzi) i Wagnera ("Lot Walkirii" z lotu eskadry helikopterów Duvalla).
Najlepsza kreacja to Martin Sheen bez dwóch zdań. Na drugim miejscu mój ukochany Brando, na trzecim Duvall, na czwartym Hopper. Sheen... nie wiem nawet od czego zacząć! To rewelacyjny aktor, niedoceniany moim zdaniem. Rola idealna, bez żadnego potknięcia. Ciągle widzę tą twarz: zmęczoną, wymiętą, smutną, brudną, z niesamowitymi jasnymi oczami o pustym spojrzeniu, dokładnie bez żadnej nadziei, które już niczemu się nie dziwią. 
Zagrał tak, jakby naprawdę "to" się mu przydarzało. Z tym petem w ustach i karabinem w ręku, zagubiony i samotny, powoli, ale z jakąś zdumiewającą wolą życia, stara się przetrwać wszystkie okropności. Sheen zresztą przeżył atak serca podczas kręcenia filmu, bo Coppola uparł się na dżunglę na Filipinach. ...  Brando genialny, chociaż rola niewielka, filmowany wspaniale, kiedy ledwo wyłania się z mroku, zwalista sylwetka z łysą czaszką, przejmujące oczy i zmysłowe usta. Brando bardzo często grał ustami. Ostatnie słowa umierającego Brando "horror" (polska "zgroza"-trochę nieodpowiednie tłumaczenie) są idealnym podsumowaniem filmu. ... Duvall-fantazja! Precyzyjny konkretny urzędnik, który sobie serfuje na super desce (potem kradnie mu ją perfidnie Sheen), bo dlaczegóż by nie?, ratuje wietnamskie ranne dziecko z matką, a przy okazji wyniszcza wszystko wokół: własnych żołnierzy w bezsensownych misjach, broniących się Azjatów, dżunglę, most, jak leci... No i Hopper, ten facet ma szaleństwo we krwi! Pełen admiracji dla swojego Guru, świadomy własnej małości. Nie był zły. Obserwator-tak, kolekcjoner, pamiętnikarz Wielkiego Kurtza i jego czynów. Przydupas. Człowiek bez właściwości.
Apocalypse to "głęboko skażone" dzieło. Nie ma rytmu. Nie ma też morału, jak w wielu hollywoodzkich produkcjach, bo przecież Brando ginie, bo tego chce. Właściwie Sheen zadałby mu większy ból, gdyby nie zakończył jego głęboko rozdartej egzystencji, ocalając go.
Polecam "Apocalypse now" wszystkim: stawia pytania, na które musimy sobie odpowiedzieć. To właśnie jest sensem sztuki. Wielkiej sztuki.
Nagrody: Oscary za najlepsze zdjęcia (Storaro) i najlepszy dźwięk (Murch, Berger, Beggs i Boxer). Nominacje: najlepszy film, reżyser, aktor drugoplanowy (Duvall), scenariusz, scenografia, montaż. Na marginesie... co mnie zawsze najbardziej śmieszy to wygrana.... uwaga! "Kramer vs Kramer" [Sprawy Kramerów] jako najlepszego filmu roku! BAFTA i Złote Globy dla Coppoli i Duvalla.
*"Apocalypse now" (Czas Apokalipsy), 1979 USA, reż. Francis F. Coppola, wyk. Martin Sheen, Marlon Brando, Robert Duvall, Frederic Forrest, Dennis Hopper, Sam Bottoms, Laurence Fishburne.*