Och
jak ja kocham tych Francuzików piszących o „ruchu oporu”
podczas II wojny, który polegał na przesyłaniu meldunków do
Anglii z knajpy na Placu Pigalle, gdzie siedzieli w otoczeniu dziwek
i pili szampana, też coś!
Vailland
jest z nich chyba najśmieszniejszy, wierzy głęboko, że „walczy”
i że żyje mu się „ciężko”, jego tzw. oddział to paru
napalonych chłopców w marynarkach i parę grymaśnych dziewcząt w
pończochach.
Co on
i jemu podobne żabojady wiedzieli o wojnie? W Polsce podzielonej
przez Stalina i Hitlera na dwa słodkie i równiutkie kawałki tortu
weselnego, trwa ostatni akt Birkenau, ludzie ulatują z dymem, za
jedzenie służą łupiny po ziemniakach, a na ulicach rozstrzeliwuje
się osoby za niewłaściwą genealogię. Wszyscy wiedzą, że
nadchodzący niezłomnie Rosjanie będą jeszcze gorsi od Niemców,
bo „to jest Panie swołocz” jak klarowała mi pewna 100 latka,
która przeżyła wyzwolenie na Podlasiu i nie została ani zgwałcona
(bo się ukryła w sianie na strychu) ani zatłuczona kolbami na
śmierć (bo trzeba oszczędzać amunicję).
Bawią
mnie zwłaszcza zdania o „wolności indywidualnej” komunisty!
Można pęknąć ze śmiechu! :-))) A wszystko to jest pisane na
serio z namaszczeniem godnym biskupa. Vailland w swoim ferworze
vercorsowskiej propagandy wziętej z powietrza jakim oddychał kiedyś
Lenin, propagandy, w którą wierzy bez żadnych zastrzeżeń, jest
wprost uroczym bobaskiem, którego mamusia głaszcze po główce, a
potem prowadzi do łazienki, aby zrobił grzecznie siusiu.
Opinie
Francuza o kobietach spodobają się każdej kobiecie, nie tylko
Francuzce. Wszystkie albo kurwy albo brzydule, innego podziału nie
ma. Jak można mówić o miłości do kobiet, o miłości do
kogokolwiek, kiedy popiera się kurestwo i alfonsizm? Kiedy robi się
z kogoś rzecz. A wiadomo, że rzecz jest tylko rzeczą. Prostytucja
z braku pokarmu, czyli pieniędzy umrze śmiercią naturalną. Mylą
się więc panowie pokroju Vaillanda jakoby burdel był jest i będzie
wieczny. Jakim cudem z braku dochodu? Przecież to zwykły handel,
drobnomieszczaństwo i własność. Co komunizm ma wspólnego z tym
wszystkim tego zapewne nie analizował nigdy nasz głuptasek
Vailland.
Oczywiście
wyrzuciłam już „Dziwną zabawę” na śmietnik. Dziwię się w
ogóle jak mogłam trzymać w domu „tego” typu literaturę. Obok
„Awantury o Basię”, „Niebezpiecznych związków”, „Szwejka”,
„Medei”, „Kaputt” i „Romansu Teresy Hennert” robiła złe
wrażenie. :-)))