Tematy

Antyglobalizacja (9) Architektura (16) Feminizm (18) Film (28) Filozofia (13) Fotografia (70) Historia (29) Jadłopodawcy (3) Literatura (11) Ludzie (85) Malarstwo (12) Media (83) Memy (39) MojeFoto (50) Morze (23) Muzyka (13) Natura (14) Nauka (2) No comment (3) Opera (2) Polityka (70) Praca (18) Prawo (15) Psychologia (19) Religia (10) Rosja (13) Rzeźba (8) Starożytność (9) Sztuka (2) Świnoujście (37) Teatr (5) Warszawa (18) Wehikuły (23) Zdrowie (2) Zwierzęta (15)

wtorek, 29 stycznia 2013

TADEUSZ JANCZAR

Tadeusz Janczar (1926-1997)  jeden z najlepszych aktorów polskich, bohater byronowski złapany w pułapkę historii. Wysmukły brunet o marzącym spojrzeniu, pełen ironii i dystansu. Oszczędna technika aktorska, ale tak pełna wyrazu: jakiegoś niepokoju, ciągłego wahania, dziwnej zadumy... Ukończył PWST w Łodzi i debiutował w 1951 w "Załodze". Do historii przeszły 3 jego role: niezdecydowanego Jasia w "Pokoleniu" z 1955 w reż. Wajdy (chociaż z trudnością brnie się przez tą socjalistyczną ogłupiającą papkę, ale dla Janczara i Łomnickiego oraz paru świetnych scen warto), bohaterskiego Koraba w "Kanale" z 1957 także w reż. Wajdy (w białej koszuli jak na obrazach Goyi, udającego, że mu nie zależy na Stokrotce) i zdecydowanie najlepsza Pawła w "Pożegnaniach" z 1958 w reż. Hasa. Tutaj Janczar pokazuje pełnię swego kunsztu. To romantyk uwikłany w miłość, wojnę i własne wnętrze, chce pozostać "czysty", ale nie za bardzo mu się to udaje. Przez większość życia płynie z prądem, jako bierne narzędzie Opatrzności. Szlachetny, za chwilę szorstki, nawet szalony, ale wiecznie melancholijny. Inne filmy warte wzmianki, w których wystąpił to: "Piątka z ulicy Barskiej" z 1954, "Zezowate szczęście" z 1959, "Krajobraz po bitwie" z 1970". Zagrał także w serialach: "Chłopi" z 1973 (na litość boską kto wpadł na pomysł, aby tego wrażliwego człowieka obsadzić w roli chłopa? straszne!) i "Dom" z 1980. Janczar niestety od lat 60-tych zmagał się z chorobą psychiczną, do której na pewno przyczyniły się traumatyczne przeżycia z czasów wojny, co praktycznie uniemożliwiało mu pracę artystyczną. Wielka szkoda!


Tadeusz Janczar jako Paweł z szykowną Marią Wachowiak-Lidką w "Pożegnaniach" z 1958

sobota, 26 stycznia 2013

"HIROSHIMA MON AMOUR" 1959

"Hiroshima mon amour" jest sztandarowym dziełem Francuskiej Nowej Fali. Ciężki film o pacyfistycznym przesłaniu z niemożliwą historia miłosną. Gra w nim właściwie sama Emmanuele Riva (Francuzka), a Eiji Okada (Japończyk) stanowi dla niej wyciszające tło. Przepiękna jest już pierwsza symboliczna scena, z kochankami splecionymi w iskrzącym uścisku z nastrojową muzyką, i nie wiemy, gdzie kończy, a gdzie zaczyna się kobieta i mężczyzna. Bardzo francuski film: dużo dużo słów, długie ujęcia, pełen naturalizm, brak rytmu, no i l'amour [miłość] ponadnarodowa niemoralna i tragiczna. Ale wszechogarniająca i czuła, Riva szepcze "Pasujesz do mojego ciała jak rękawiczka", a Okada ze smutkiem "Wolałbym, abyś umarła w Nevers". Właściwie są tutaj 2 miłości, ta współczesna z lat 50-tych w Japonii i ta stara z czasów II wojny światowej we Francji, obydwie od początku skazane na niepowodzenie, nie podlegające schematom, pozostawiające gorzki smak cierpienia na języku i w duszy... I w końcu powoli, po troszeczku popadające w zapomnienie.
Dla Polaków dość nietypowe może być pokazanie Amerykanów jako morderców (w końcu wyzwolicieli dobroczyńców Europy), cały film jest wręcz przesiąknięty bombą atomową zrzuconą w 1945 roku, która zabiła prawie 300.000 osób (z ofiarami choroby popromiennej) i zmiotła tętniące miasto z powierzchni ziemi. Szokujące zdjęcia chorych, umarłych, zniszczeń, śladów, wkomponowane są w historię miłosną. "10.000 stopni na Placu Pokoju w Hiroszimie, żar Słońca na Placu Pokoju w Hiroszimie", "Obojętność, i strach przed obojętnością". Przerażające!
Na uwagę zasługuje nowatorskie zastosowanie montażu (Colpi, Chasney) z urwanymi nakładającymi się obrazami z przeszłości - rodzaj mixu, oraz dźwięku (Calvet, Renault, Yamamoto). Słyszymy głos kobiety zza kadru, który nadaje sens scenie lub jest monologiem wewnętrznym. Aktorzy także wymawiają francuskie słowa specjalnie z przerwami po japońsku: ja-mais, fa-ti-gue, Ne-vers, Hi-ro-shi-ma.
Film zdecydowanie trudny w odbiorze, nie na rozkoszną randkę w kinie! Dla dojrzałych ludzi, którzy mogą to znieść, którzy zrozumieją.
Nagrody: Nagroda Międzynarodowych Krytyków Filmowych w Cannes, Nagroda Stowarzyszenia Scenarzystów Filmowych i Telewizyjnych, Nagroda BAFTA za najlepszą reżyserię (Resnais), nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz (Duras).
*"Hiroshima mon amour" (Hiroszima moja miłość), 1959 Francja/Japonia, reż. Alain Resnais, wyk. Emmanuele Riva, Eiji Okada.*

środa, 23 stycznia 2013

"YOU CAN'T TAKE IT WITH YOU" 1938

"You can't take it with you" to jedna z najlepszych komedii lat 30-tych. Jak to u Capry jest to lekko ckliwa opowieść z elementami humorystycznymi oraz przesłaniem zawartym w tytule: rzeczy materialnych nie zabierzesz ze sobą do grobu. Idealne motto na obecne czasy!
Scenariusz zbudowany jest na ostrych przeciwieństwach, czyli w słodkiej Alice (Jean Arthur) z biednej i zwariowanej rodziny Sycamore, zakochuje się sentymentalny Tony (James Stewart), syn zadufanych w sobie milionerów Kirby. Oczywiście rodzice Tony'ego nie zgadzają się na ślub z kobietą o tak niskiej pozycji społecznej, ale... miłość zwycięża wszystko, a poza tym w sprawę zaangażowany jest ekscentryczny mądry dziadek Alice, czyli fenomenalny Lionel Barrymore (tutaj niestety już o kulach z powodu ciężkiego artretyzmu, który uniemożliwiał mu chodzenie). Tak więc, po wielu perypetiach, w tym nieudanej eleganckiej kolacji (z prześmiesznym szczurem we włosach) i przymusowym pobycie w więzieniu, dziadek przekonuje w końcu, i to dzięki wspólnej grze na harmonijce :-))), zestresowanego potentata Kirby'ego (Edward Arnold), żeby nie rujnował życia dwojga młodych ludzi.
Uwielbiam ten film przede wszystkim dla tej wspaniałej atmosfery (przyznaję, niewiarygodnej, ale szalenie atrakcyjnej) domu państwa Sycamore, gdzie każdy robi co chce i żyje jak to tłumaczy Barrymore "jak konwalie", którymi opiekuje się dobry Pan Bóg. Dziadek zbiera znaczki, jego córka pani Sycamore (Byington) pisze powieści, zięć pan Sycamore (Hinds) produkuje fajerwerki, jedna wnuczka jest sekretarką (czyli Arthur), druga tańczy (Miller), a jej maż jest muzykiem. Zresztą otwarty i zawsze gwarny dom Sycamore'ów (z wiecznie spadającym przysłowiem "Home sweet home" [wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej]) jest przytulnym schronieniem dla wszystkich, jak byśmy dzisiaj powiedzieli outsiderów, czyli dla pana DePinna (Hobbes) dostarczyciela lodu, pana Poppinsa (Meek) "zgarniętego" z biura Kirby'ch i nauczyciela tańca Kolenkhov'a (Auer). Tutaj każdy może być sobą...
Film pełen jest różnorodnych postaci, a wszystkie są żywe i wyjątkowe. Oprócz najlepszego Barrymore'a na uwagę zasługuje także Arnold jako archetypowy "prezes z Wall Street", Arthur - z kolei jako typowa "amerykańska dziewczyna z sąsiedztwa", roztargniona Byington - zaprzeczenie dobrej gospodyni, mrukliwy zawsze głodny Auer, zwiewna chodząca na palcach Miller, no i dziwaczny Meek, który "własnoręcznie wykonuje różności". :-)))
Polecam jako idealny specyfik na szybką niezawodną poprawę samopoczucia!
Nagrody: 2 Oscary za najlepszy film oraz najlepszą reżyserię. 5 Nominacji za najlepszą żeńską rolę drugoplanową (Byington), najlepszy scenariusz (Riskin), najlepsze zdjęcia (Walker), najlepszy montaż (Havlick) i najlepszy dźwięk (Livadary).
*"You can't take it with you" (Pieniądze to nie wszystko/Cieszmy się życiem), 1938 USA, reż. Frank Capra, wyk. Jean Arthur, James Stewart, Lionel Barrymore, Edward Arnold, Mischa Auer, Ann Miller, Spring Byington, Samuel S. Hinds, Donald Meek, Halliwell Hobbes.*

niedziela, 20 stycznia 2013

"APOCALYPSE NOW" 1979

"Apocalypse now" to murowany klasyk, arcydzieło, zawsze obecne na różnorakich listach 100 najlepszych filmów wszech czasów. Oparte luźno na powieści Conrada, z plejadą znanych aktorów...
Za każdym razem jak oglądam ten film, jestem odurzona jego  atmosferą. Wchodzę kompletnie bez reszty w okrutny, spocony, chaotyczny świat, gdzie nie ma chwili bezpieczeństwa, wytchnienia. Zastanawiam się cały czas, co mnie w tym obrazie pociąga? Co jest w nim takiego, że nie tylko jest to najlepszy film o wojnie w Wietnamie, ale i jeden z najlepszych filmów o sensie istnienia, moralności i śmierci? ... 
W Apocalypse nie ma miłości! W ogóle! Są dupy, cycki, usta, ręce, uda... ale nie ma uczucia miłości. Kobiety służą wyłącznie do zaspokojenia żądzy, relaksu. Króliczki Playboya usiłują nawiązać jakiś kontakt, rozmowę z żołnierzami, ale oni widzą tylko ich ciało! Nagość, lubieżność. I p...ą je tylko. Nawet Sheen (kapitan Willard) kochając się z Francuzką, nie kocha jej, ani ona jego. Potrzebuje wyłącznie ukojenia. To męski świat, gdzie kobieta jest na drugim, raczej trzecim planie. Tutaj kobiety nie wypłakują się na ramieniu mężczyzn... Nie ma także przyjaźni, bo czyż można nazwać przyjaźnią uczucie Halla (Szefa) do Fishburne'a (Czyściocha) - to raczej przyzwyczajenie, i potem poczucie straty (po śmierci młodzika), bo Hall będzie już sam, z obcymi... 
Przez cały czas trwania filmu mamy do czynienia z wszechogarniającym powalającym brakiem logiki. Decyzje generałów, pułkowników, kapitanów, są bezsensowne, irracjonalne, głupie! Wszystko można. W sumie nie ma znaczenia jaka decyzja została podjęta, musi być podjęta jakaś, więc proszę: lecimy tam lub odział rusza w dżunglę tutaj. Jedyny, który jeszcze trzyma się jakiegoś planu to Sheen, który ma polecenie zabicia (czytaj wymierzenia sprawiedliwości) bezkompromisowemu Brando (pułkownik Kurtz).
Świetnie pokazane jest też szaleństwo. Właściwie cała Apocalypse to szaleństwo: Duvalla (ppłk. Kilgore) z jego nartami wodnymi, "zapachem napalmu o świcie", morderczą wyprawą za wielką falą surferów; Brando - który mówi do Sheena "masz prawo mnie zabić, ale nie masz prawa mnie osądzać", wśród walających się odciętych głów w trakcie "prywatnej" krucjaty w Kambodży; Hoppera (fotograf) - z wieloma aparatami na szyi, "to prawda, że jest szalony, ale ma czasem rację" paple sługa=kundel Boga Kurtza; nawet Bottomsa (surfer Lance Johnson) - z umalowaną twarzą na czarno, bo "oni są wszędzie", bezwładnego i ćpającego bez przerwy.
Apocalypse jest jakby delirium, pełnym obrazów zła, zła czynionego przez ludzi ludziom. Nie jest to już wojna Amerykanów przeciw Wietnamczykom, ale zadawanie śmierci w jak najbardziej wymyślny sposób. Obie strony próbują się zadziwić nowymi technikami, sposobami mordowania. Wspomina o tym wielokrotnie Brando, z kamienną twarzą opowiada na przykład o odrąbanych rękach zaszczepionych na polio dzieci. "wola, aby to zrobić (...), oni mogli to znieść, są silniejsi ode mnie, mieli rodziny, dzieci, a mieli siłę, aby to zrobić". Brando wręcz podziwia siłę Wietnamczyków. Dewastacja psychiki ludzkiej. Dewastacja jakichkolwiek postaw moralnych, zasad jakichkolwiek. Nie ma grzechu, nie ma Boga, nie ma wolności, nie ma obowiązku, nie ma przeszłości i przyszłości, nie ma rodziny, nie ma uczuć - nawet gniewu, nie ma nic. Jest tylko śmierć namacalna, rzeczywista, no i walka. Aby przeżyć!? Kiedy wszystko staje się niczym, musisz się czegoś chwycić, aby ocalić resztki osobowości. Aby się nie rozsypać na elektrony. Francuzi mają swoją plantację i olbrzymi wygodny dom, w którym "bawią się" w małą Francję, pośród ciągłych walk ze wszystkimi, którzy usiłują ich stamtąd wyrzucić. Sheen czepia się swoich misji, tylko to potrafi, tylko to go utrzymuje przy życiu, poza oczywiście chlaniem. A Forrest (Kucharz) ma miss Maja, z balonami...
Siłą tego filmu są na pewno zdjęcia Vittorio Storaro. Nie ziem skie! Jestem wzrokowcem, i pamiętam, mam przed oczami nawet teraz całe sceny: obracający się czarny ogon samolotu nad rzeką/ elegancka francuska kolacja z winem, eterycznymi damami i Baudelairem recytowanym przez dzieci/ odpadający jak owoce do wody, żołnierze uczepieni helikoptera Króliczków/ półnagi rzeczowy Duvall w swoim idiotycznym kapeluszu, a z tyłu paląca się kolorowo wieś ze spalonymi ludźmi/ ostatnia scena od chwili powolnego wynurzania się z wody czarnej twarzy Sheena po zejście z maczetą po schodach wśród klęczącego tłumu. Jak on to zrobił? Wspaniały był pomysł filmowania Brando, jakby z ukrycia, jako podejrzanego, nieuchwytnego, tajemniczego... I na przemian kolory: żółty, różowy, czerwony, a potem jednostajny czarny i ciemnozielony. Co ciekawe, najwięcej kolorów było w scenach najbardziej przerażających.
Muzyka jest także wspaniale dobrana, wkomponowana w akcję, albo oddająca nastrój, szczególnie utwory The Doors (zabójcza początkowa "The End" z nakładającymi się scenami wojny i odwróconą do góry nogami głową Sheena), the Rolling Stones ("Satisfaction" tańczone przez Fishburne'a na łodzi) i Wagnera ("Lot Walkirii" z lotu eskadry helikopterów Duvalla).
Najlepsza kreacja to Martin Sheen bez dwóch zdań. Na drugim miejscu mój ukochany Brando, na trzecim Duvall, na czwartym Hopper. Sheen... nie wiem nawet od czego zacząć! To rewelacyjny aktor, niedoceniany moim zdaniem. Rola idealna, bez żadnego potknięcia. Ciągle widzę tą twarz: zmęczoną, wymiętą, smutną, brudną, z niesamowitymi jasnymi oczami o pustym spojrzeniu, dokładnie bez żadnej nadziei, które już niczemu się nie dziwią. 
Zagrał tak, jakby naprawdę "to" się mu przydarzało. Z tym petem w ustach i karabinem w ręku, zagubiony i samotny, powoli, ale z jakąś zdumiewającą wolą życia, stara się przetrwać wszystkie okropności. Sheen zresztą przeżył atak serca podczas kręcenia filmu, bo Coppola uparł się na dżunglę na Filipinach. ...  Brando genialny, chociaż rola niewielka, filmowany wspaniale, kiedy ledwo wyłania się z mroku, zwalista sylwetka z łysą czaszką, przejmujące oczy i zmysłowe usta. Brando bardzo często grał ustami. Ostatnie słowa umierającego Brando "horror" (polska "zgroza"-trochę nieodpowiednie tłumaczenie) są idealnym podsumowaniem filmu. ... Duvall-fantazja! Precyzyjny konkretny urzędnik, który sobie serfuje na super desce (potem kradnie mu ją perfidnie Sheen), bo dlaczegóż by nie?, ratuje wietnamskie ranne dziecko z matką, a przy okazji wyniszcza wszystko wokół: własnych żołnierzy w bezsensownych misjach, broniących się Azjatów, dżunglę, most, jak leci... No i Hopper, ten facet ma szaleństwo we krwi! Pełen admiracji dla swojego Guru, świadomy własnej małości. Nie był zły. Obserwator-tak, kolekcjoner, pamiętnikarz Wielkiego Kurtza i jego czynów. Przydupas. Człowiek bez właściwości.
Apocalypse to "głęboko skażone" dzieło. Nie ma rytmu. Nie ma też morału, jak w wielu hollywoodzkich produkcjach, bo przecież Brando ginie, bo tego chce. Właściwie Sheen zadałby mu większy ból, gdyby nie zakończył jego głęboko rozdartej egzystencji, ocalając go.
Polecam "Apocalypse now" wszystkim: stawia pytania, na które musimy sobie odpowiedzieć. To właśnie jest sensem sztuki. Wielkiej sztuki.
Nagrody: Oscary za najlepsze zdjęcia (Storaro) i najlepszy dźwięk (Murch, Berger, Beggs i Boxer). Nominacje: najlepszy film, reżyser, aktor drugoplanowy (Duvall), scenariusz, scenografia, montaż. Na marginesie... co mnie zawsze najbardziej śmieszy to wygrana.... uwaga! "Kramer vs Kramer" [Sprawy Kramerów] jako najlepszego filmu roku! BAFTA i Złote Globy dla Coppoli i Duvalla.
*"Apocalypse now" (Czas Apokalipsy), 1979 USA, reż. Francis F. Coppola, wyk. Martin Sheen, Marlon Brando, Robert Duvall, Frederic Forrest, Dennis Hopper, Sam Bottoms, Laurence Fishburne.*

czwartek, 17 stycznia 2013

OSCAR WERNER

Oskar Werner (1922-1984) świetny austriacki aktor, który zrobił międzynarodową karierę. Zrównoważony, o smutnych oczach i blond włosach, grywał zazwyczaj ludzi pełnych dobroci i dystansu do świata. Zaczynał od występów teatralnych w Wiedniu w rolach klasycznych jak Hamlet, potem przyszedł czas na film. Po słynnym kontrowersyjnym "Jules et Jim" [Jules i Jim] z 1962 jako tytułowy Jules stał się gwiazdą, następnie otrzymał nominację do Oscara, Złoty Glob i nagrodę BAFTA za rolę dr. Schumanna w "Ship of Fools" [Statek szaleńców] z 1965, gdzie partnerowała mu wspaniała Simone Signoret. Warte uwagi kreacje stworzył także w "The Spy who came in from the Cold" z 1965 u boku Richarda Burtona, "Fahrenheit 451" z 1966 w duecie z Julie Christie i "Voyage of the Damned" z 1976 z Faye Dunaway.

Oskar Werner, czyli Jules i niezwykła Jeanne Moreau-Catherine w "Jules et Jim" z 1962.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

"PIĘTRO WYŻEJ" 1937

"Piętro wyżej" to jedna z najlepszych polskich komedii wszechczasów, prawdziwy klejnot, cudowna igraszka, gdzie wszystko do siebie idealnie pasuje i nie ma jednego zbędnego ujęcia. Mamy więc 2 obywateli o identycznym nazwisku, zaciekłych wrogów, którzy zamieszkują pechowo tę samą kamienicę w Warszawie, Eugeniusza Bodo (Henryk Pączek) na piętrze i Józefa Orwida (Hipolit Pączek) na parterze. Sytuacja komplikuje się, kiedy do Pączka z dołu przyjeżdża z wizytą przepiękna bratanica Helena Grossówna (Lodzia Pączek), która myli mieszkania obydwu nieprzyjaciół (rozkoszna scena z gęsią!) i w której z miejsca zakochuje się Bodo, nie domyślając się jej prawdziwej tożsamości. Oczywiście następuje seria prześmiesznych omyłkowych sytuacji, jak np. pozorowany nokaut Kulki i oświadczyny u prawdziwych Boneckich. Kulminacją jest słynna przekomiczna scena z fałszywą "krajowego wyrobu" Mae West, czyli fenomenalnym Bodo w obcisłej czarnej sukni i olbrzymim wachlarzem z białych piór oraz zauroczonym nią/nim Orwidem w stalowej zbroi z opadającą przyłbicą :-))) Krygujący się Bodo ("och, jaki Pan zimny") i olśniony Orwid ("Pani jest różą pachnącą") wspięli się tutaj na wyżyny aktorstwa. Zresztą cały film jest wspaniale skonstruowany i pewnie prowadzony. Jeśli do tego dodamy śliczne piosenki Henryka Warsa, z których 2 stały się szlagierami śpiewanymi do dziś: "Seksapil to nasza broń kobieca" i "Umówiłem się z nią na 9", to chyba nie ma wątpliwości, że musicie Państwo obejrzeć tą komedię, która nawet teraz, po ponad 70 latach zachowuje niezwykłą świeżość i czar.

*Piętro wyżej, 1937 Polska, reż. Leon Trystan, wyst. Eugeniusz Bodo, Helena Grossówna, Józef Orwid, Ludwik Sempoliński, Stanisław Woliński, Czesław Skonieczny.*

piątek, 11 stycznia 2013

STANISŁAW SIELAŃSKI

Stanisław Sielański (1899-1955) to jeden z moich ukochanych aktorów komediowych. Mistrz drugiego planu: krępy, wesoły, pewny siebie, jak to mówią swój chłop. Miał szczególną wymowę i charakterystyczny śmiech. Odtwarzał zwykle role gapowatych służących, nierozgarniętych urzędników, serdecznych kumpli oraz sprytnych i zaufanych lokai, pośredników w sprawach sercowych. Wszędzie gdzie się pojawiał wywoływał zazwyczaj spore zamieszanie. :-))) Zaczynał swoją karierę od kabaretów i teatrów, aby w końcu pojawić się w filmie w latach 20-tych. Zagrał w kilkudziesięciu polskich filmach lat 30. Role główne w "Dorożkarzu nr 13" z 1937 oraz "Szczęśliwa 13" z 1939. Najśmieszniejsze sceny pochodzą z filmów: "Manewry Miłosne" z 1935, gdzie Sielański zagrał w cudownym duecie z Mirą Zimińską, obydwoje jako służący udający Jaśnie Państwa, "Jadzia" z 1936 jako subiekt Wypych, dzielnie walczył z Panem Królikiem, czyli Michałem Zniczem, "Zapomniana Melodia" z 1938 jako sekretarz Jarząbek pomagał Antoniemu Fertnerowi-Roliczowi, "Królowa Przedmieścia" z 1938 jako Antek skutecznie bronił honoru Mani-Heleny Grossówny. Po wybuchu wojny Sielański znalazł się początkowo w Rumunii, potem we Francji, wreszcie osiadł w USA, w Nowym Jorku. Nigdy nie wrócił już do Polski.
Stanisław Sielański w tytułowej roli jako Felek Ślepowroński w towarzystwie Jadwigi Andrzejewskiej i Władysława Grabowskiego w "Dorożkarzu nr 13" z 1937.

wtorek, 8 stycznia 2013

"MY MAN GODFREY" 1936

"My Man Godfrey" to urocza błyskotliwa komedia z prześliczną słodką Carole Lombard (żoną samego Clarka Gable'a i byłą żoną... Powella) oraz szelmowskim dobrze wychowanym Williamem Powellem (narzeczonym samej Jean Harlow). Fabuła prosta: jest ona, czyli Irene Bullock - rozpuszczona bezmyślna bogaczka, ale z sercem na dłoni, i jest on Godfrey Smith/Parke - bezdomny wykształcony członek lokalnej elity, zatrudniony obecnie jako kamerdyner w domu szalonej rodziny Bullocków, no i.... iskrzy na całej linii! Film jest przezabawny, lekki jak pianka ptasiego mleczka Wedla! Lombard w podskakujących loczkach łazi za Powellem z oczami pełnymi cielęcego zachwytu i słodko zagaja co chwila "Jesteś najsłodszą rzeczą jaką kiedykolwiek widziałam", "Używasz takich cudownych wielkich słów", "Kocham, kiedy tracisz panowanie nad sobą", oraz strofuje ("ya ya ya") wredną siostrę. A Powell... rozpaczliwie broni się przed uczuciem i stwarza dystans, szarmancko i z powagą wnosi kolejne tace, uśmiecha się z dołeczkami w policzkach, czasem wprawdzie przychodzi lekko na rauszu, ale zawsze zachowuje się nienagannie i bon ton... Rozkoszne są zwłaszcza sceny: w kuchni przy myciu naczyń, kiedy Lombard mówi płaczliwie "Chcę żebyś był kimkolwiek zechcesz" i już wiemy, że kocha Powella naprawdę; ślubu, gdy sprowadzony naprędce urzędnik stanu cywilnego dowiaduje się od panny młodej, że "Wszyscy już o tym wiedzą, za wyjątkiem Godfrey'a"; no i najsłynniejsza z prysznicem i skaczącą po łóżku mokrą Lombard krzyczącą "Godfrey mnie kocha!" :-))) Wprost boska jest także mamusia, Alice Brady (rola Oscarowa moim zdaniem), która paple bez przerwy bez ładu i składu przeciągając samogłoski, gestykuluje rozpaczliwie, wzruszając ramionami śmieje się jak nastolatka, trzyma swojego protegowanego i pekińczyka. Film nie pozbawiony jest także głębszego przesłania - wyśmiany zostaje pusty i ekstrawagancki styl życia ludzi zamożnych z odpowiedniej sfery, którzy nie potrafią już nawet usiąść spokojnie i pomyśleć... Ponadto cała rodzina Bullocków zmienia się na korzyść pod wpływem stanowczego Godfrey'a. Polecam!!!
Nominacje do Oscara-najlepsza rola pierwszoplanowa damska (Lombard) i męska (Powell), najlepsza rola drugoplanowa damska (Brady) i męska (Auer) oraz najlepszy reżyser i najlepszy scenariusz (Ryskin/Hatch). I żadnej statuetki...


*"My Man Godfrey" (Mój Pan Mąż), 1936 USA, reż. Gregory La Cava, wyst. Carole Lombard, William Powell, Alice Brady, Gail Patrick, Eugene Pallette, Jean Dixon, Mischa Auer.*

sobota, 5 stycznia 2013

LEW AYRES

Lew Ayres (1908-1996), wspaniały amerykański aktor, mój kolejny idol :-))). Młodzieńcza prezencja, nienaganne maniery, no i ten piękny niezwykły głos... W Polsce kojarzony jest przede wszystkim z roli niemieckiego żołnierza w pacyfistycznym "All quiet on the western front" (Na zachodzie bez zmian) z 1930-jego największego sukcesu, no i może z horroru "Damien: Omen II" (pominę milczeniem ten tytuł). A ten świetny aktor grywał z największymi: z samą Gretą Garbo w "Kiss" [Pocałunek] z 1929, Jean Harlow, Katharine Hepburn w "Holiday" z 1938, Ginger Rogers, Jane Wyman w "Johnny Belinda" z 1948, Laną Turner..., Cary Grantem, Jamesem Cagney'em, czy z Lionelem Barrymore w serii z lat 30 z Dr. Kildare...
Lew Ayres, gentlemen w każdym calu, w scenie z pełną życia Ann Sothern, w filmie "Maisie was a Lady" z 1941. W oryginale.