Tematy

Antyglobalizacja (9) Architektura (16) Feminizm (18) Film (28) Filozofia (13) Fotografia (70) Historia (29) Jadłopodawcy (3) Literatura (11) Ludzie (85) Malarstwo (12) Media (83) Memy (39) MojeFoto (50) Morze (23) Muzyka (13) Natura (14) Nauka (2) No comment (3) Opera (2) Polityka (70) Praca (18) Prawo (15) Psychologia (19) Religia (10) Rosja (13) Rzeźba (8) Starożytność (9) Sztuka (2) Świnoujście (37) Teatr (5) Warszawa (18) Wehikuły (23) Zdrowie (2) Zwierzęta (15)

czwartek, 2 maja 2013

"TITUS ANDRONICUS", 33 Warszawskie Spotkania Teatralne

Rzeź to rock. Rzeź to koncert. Rzeź to show. To nie teatr, to show. Generalnie jestem olśniona „Titusem Andronicusem” w obsadzie polsko-niemieckiej i reżyserii Jana Klaty.
„Andronicus” jest bardzo ciężką sztuką Szekspira, sztuką o samo-nakręcającym się mordzie, zemście i cierpieniu. Krew leje się strumieniami. Ukazany jest mechanizm zbrodni, z powodu jednej uzasadnionej śmierci (hm, czy śmierć ma uzasadnienie?), w odwecie zniszczone zostają dwie rodziny – tytułowego Andronikusa (wódz rzymski) i Tamory (królowej Gotów). Jak większość dramatów Szekspira, jest także odbiciem manipulacji, hipokryzji, złych instynktów człowieka.
Klata nadał sztuce nowy sens przez zaangażowanie aktorów z Polski (Wrocław) i Niemiec (Drezno). Ten dwugłos (sztuka jest dwujęzyczna), połączenie miękkiego szeleszczącego polskiego z ostrym gardłowym niemieckim daje niesamowity efekt, często komiczny, czasem groźny. Rodzi się pytanie, gdzie zbrodnia ma swoje korzenie. Reżyser mówi nam: „Zbrodnia może narodzić się wszędzie, w każdym kraju, w każdym narodzie. Była w antycznym Rzymie, była w hitlerowskich Niemczech i była w komunistycznej Polsce. Nikt nie jest bez winy, każdy jest uwikłany.” Klata stara się także pokazać i obalić funkcjonujące stereotypy Polaka i Niemca przez odwrócenie ról, Polacy grają Gotów, Niemcy Rzymian. Czy mu się to udało? Ja widziałam zespół aktorski, jedność na scenie, wspólnotę.
Pierwsza scena z Andronikusem wnoszącym kolejne trumny/kufry (Michalek ma rzeczywiście krzepę legionisty rzymskiego) jest moim zdaniem odzwierciedleniem liczby poległych w walce, czyli XXI, jego synów. Ciała są symbolem wszystkich zabitych w wojnach rzymskich, a tym samym symbolem wszystkich poległych wojowników/żołnierzy we wszystkich wojnach. Ponieważ obsada jest polsko-niemiecka, więc zważywszy na naszą historie, są także symbolem poległych bliskich i wrogów. Trumny są symbolem śmierci, ale ponadto pojemnikiem na ciało. Pojemnikiem na gitary, ubrania, rzeczy.
Zapamiętałam scenę zabawy po objęciu władzy, fantastyczna scena orgii polsko-niemieckiej, komitywa, szaleństwo. Sceny gwałtu, okaleczania Lawinii i jej odnalezienia są bardzo sugestywne i pełne okrucieństwa. Koncepcyjnie wspaniała jest scena z intrygującą Tamorą i udającym obłąkanie Andronikusem w kufrze – zamiana języków obrazuje podwójny blef: królowa myśli, że oszukuje wodza, a wódz wiedząc o tym, wyprowadza ją w pole. Przezabawna za to jest scena tłumaczenia z niemieckiego listu Polakom. Częściowo na migi, splatają się tutaj języki polski, niemiecki i angielski. Sceny mroczne, bardzo ciężkie korespondują z frywolnymi, dowcipnymi.
Aktorzy – najlepsi Wolfgang Michalek w roli Andronikusa, Ewa Skibińska w roli Tamory oraz Torsten Ranft w roli Markusa. Michalek największe moje emocje wzbudził w momencie niewyobrażalnego bólu po pohańbieniu jego córki przez synów królowej. Jego zwierzęcy krzyk pełen cierpienia i wijącą się postać z ucięta dłonią między nogami, mam jeszcze przed oczami. Skibińska cudowna jako rozpustna bachantka, usidlająca króla Saturninusa i baraszkująca z czarnym Aaronem. Ranft wymachujący ręką w geście faszystowskim i wypowiadający 10 słów na sekundę okropnym niemieckim był bezkonkurencyjny. I liryczny, czujący, kiedy trzymał w objęciach okaleczoną siostrę.
Zachwyciło mnie mnóstwo technicznych rozwiązań, nie wiem na ile reżysera, choreografa czy rekwizytora. Fenomenalne użycie przezroczystej folii kuchennej jako sznura, bandaża, knebla, ubrania, opakowania. Kufer jako trumna, podest, tron, stół, las, łóżko, kulisy. Ogromny ekran grał rolę narratora, ukazywany tekst dopowiadał, podpowiadał, tłumaczył wydarzenia sceniczne. Bryła lodu okazała się elementem nieodzownym w sypialni, gadżetem rozpalającym zmysły.
Cała choreografia jest świetna (by Maćko Prusak), bardzo prosta w gruncie rzeczy, w tonacji bieli i czerni. Rockowo. Czarne kufry, białe kostiumy z czarnymi emblematami, biała zasłona, trochę koloru u Polaków.
Muzyka idealna. Bez tego rocka (były też elementy popowe i heavy metalowe) ten spektakl straciłby duszę. Ma wyraźny rytm.
Co mi się nie podobało? Na pewno golizna. Zupełnie niepotrzebna. Nie wiem po kiego grzyba w ostatniej scenie ubielony Luckey prezentuje wszystkie swoje wdzięki i to na postumencie i w zbliżeniu, gdy je czekoladowe dziecko. To samo z nagimi Majniczem (no ten chociaż grubszy dobrze zbudowany) i Pempusiem owiniętymi folią. A już naprawdę odsłonięty biust Skibińskiej i Chapko był na siłę (bo istnieje od lat coś takiego jak stanik). To jest teatr, na tym polega sztuka, na niedopowiedzeniu, na użyciu takich środków, żebyśmy byli przekonani o nagości postaci. Jak będę chciała zobaczyć gołego chłopa, to włączę sobie porno, gdzie do tego mam wybór większy i zbliżenia makro. Odwracało to kompletnie uwagę od gry aktorów, od samej sztuki. Jako kobieta wpatrywałam się, nie ukrywam, w klejnoty rodowe, dupy i tors aktorów. W ogóle nie słyszałam tekstu ani muzyki. Można było zakleić czarnymi plastrami, okryć czarnymi rockową bielizną erogenne strefy. Na pewno nie umniejszyłoby to w niczym spektaklu, dodałoby mu pikanterii, bo wiadomo nie od dziś, że bardziej przyciąga to co przysłonięte. Druga rzecz, która mi się nie podobała to brak antraktów. Po spotkaniu aktorzy tłumaczyli, że przerwy na szampana wybijałyby publiczność z rytmu, powagi przedstawienia. No, ale ludzie wychodzili ze względu na prozaiczną potrzebę fizjologiczną i zmęczenie. Widowisko (bo to już nie był teatr) trwało 2 i pół godziny! Ja wysiedziałam do końca, ale przyznaję miałam dość i czekałam końcowej uczty z utęsknieniem. I trzecia sprawa to za długi początek (wnoszenie kufrów) i scena z listem tłumaczonym przez Niemca Polakom (niezwykle śmieszna owszem) oraz zbyt krótki koniec (makabryczna uczta). Uczta jest punktem kulminacyjnym sztuki Szekspira. Dopełnia się zemsta Andronikusa (poprzez podanie poszatkowanych synów Tamory jako dań głównych) i następuje przejęcie władzy przez jego syna Lucjusza: właściwie wszyscy giną. Dla kogoś kto nigdy nie czytał sztuki ta scena u Klaty będzie niezrozumiała.
Po przedstawieniu odbyło się spotkanie z twórcami, na którym nie wiem dlaczego (sic?) zabrakło reżysera Klaty. Co ciekawe siedząc w knajpce Kulturalna na parterze (nota bene mają jeden z największych arsenałów alkoholi z całego świata i autentycznych barmanów z tatuażami), dziwnym zrządzeniem losu spotkałam się przed spektaklem z reżyserem. Powiedziałam, że wyrobię sobie opinię o sztuce po jej obejrzeniu. Klata był dość nerwowy, nastroszony, ubrany modernistyczno-militarnie. Myślę, że speszył się trochę reakcją publiczności, bo chociaż sala była wypełniona po brzegi na starcie, to od połowy wiele foteli świeciło pustkami.
Polecam każdemu „Titusa Andronicusa”. Bardzo się cieszę, że dane mi było zobaczyć ten spektakl w stolicy. No, trzeba się przygotować na rzeź (na co pewne damesy utyskiwały na spotkaniu z twórcami, jakby sztuki nie znały), więc informuję osoby, które rzadko chadzają do teatru: jak ktoś lubi zespół Rammstein i filmy Tarantino to spodoba mu się i to. Klacie udało się zjednoczyć Polaków i Niemców. Pracowali razem i powstało coś niezwykłego, przenieśli Szekspira w XXI wiek. Tylko tak dalej.
*„Titus Andronicus” William Szekspir, wyk. Wolfgang Michalek, Ewa Skibińska, Torsten Ranft, Stefko Hanushevsky, Michał Majnicz, Marcin Pempuś, Paulina Chapko, Robert Holler, Wojciech Ziemiański, Matthias Luckey, Michał Mrozek, Sascha Gopel, reż. Jan Klata, Teatr Polski Wrocław, 33 Warszawskie Spotkania Teatralne.*